"Żar Tropików" to wyprawa, w której sekret leży w zbalansowaniu - wedle idei, że każdy dzień powinien przynosić nowe i coraz bardziej interesujące przeżycia. Na uczestników czekały emocjonujące 2 tygodnie - od jednego z najlepszych raftingów świata, prywatnego występu miejscowego gitarzysty, majestatu wulkanów, uroku karaibskich wysp po indiańskie wioski i niezapomniany klimat... lokalnych barów.
Jak zawsze, najwięcej przygód i egzotyki było w Panamie. Wciąż mnie zadziwia, że tak wielu turystów ze świata przyjeżdża zwabionych reklamówkami do Kostaryki, gdy tuż obok jest - raczej omijany i mało znany - kraj oferujący przygodę, przeżycia i widoki z prawdziwego zdarzenia.
Na tegorocznym "Żaru Tropików" grupa jak poprzednio mało liczna, ale superprzyjazna.
Najnudniejszy dzień "Żaru Tropików"... - czyli pierwszy, przeznaczony na przelot! Omawianie programu na lotnisku we Frankfurcie.
Kostaryka - wulkan Arenal
Arenal - najmłodszy i najbardziej aktywny wulkan Kostaryki. Po jego gwałtownym wybuchu w 1968 uległa zniszczeniu najbliższa osada. Ci, którym udało się przeżyć katastrofę założyli wioskę "Fortuna" ("Szczęście"), która żyje z turystów chcących zobaczyć, jak po zboczach płynie lawa. Tym razem nie mieliśmy szczęścia w Fortunie, od kilku miesięcy z krateru tylko wydobywa się dym (w poprzednim roku regularne eksplozje było słychać już po zakwaterowaniu się w hotelu).
Wulkan Chato - następnego ranka wspinaczka do krateru wygasłego El Chato. Wysiłek kilkugodzinnego przedzierania się pod górkę przez dżunglę wart jest widoku, który czeka na górze - wypełnionej wodą deszczową kaldery i zaroślami rozbrzmiewającymi odgłosami życia zwierząt.
Rafting na Pacuare - coś, co będąc w Kostaryce po prostu trzeba zaliczyć. Spływ pontonami przez Park Narodowy Pacuare, emocje przepływania przez dziesiątki progów rozmaitych klas - od II do IV, z widokami na dżunglę, kaniony, indiańskie chałupki na brzegach. Dżungla z rzeki wygląda super, to nie to, co przedzieranie się przez nią z maczetą...
Po nocy w karaibskim miasteczku Puerto Limon - Granica Panamy na drewnianym sypiącym się moście pośród plantacji bananowych. Miejsce budzi skojarzenia raczej z trzecim światem. To jedna z uboższych prowincji Panamy. W tym kraju kontrasty napotyka się na każdym kroku.
Almirante, Panama - domki rybaków "z widokiem na morze".
Bocas, panamskie wyspy karaibskie. Plaża "Czerwonej Żaby":
Pirackie opowieści...
Bocas del Toro, Panama - wycieczka do zatoki delfinów.
Przejazd do David przez góry zachodniej Panamy:
Santa Clara na wybrzeżu pacyficznym. Tu można poczuć energię największego oceanu na zupełnie pustej, szerokiej plaży. Zupełnie inne wybrzeże niż Karaiby, surowe i dostojne.
Po dniach na wyspach i w małych miasteczkach - stolica. Panama robi wrażenie na każdym. Jakże to inne miasto od szarego, pozbawionego atrakcji i obskurnego San Jose! Tu każda dzielnica to inny świat, inni ludzie, inny nastrój. I wszędzie coś się dzieje.
Portobelo - tu Hiszpanie przechowywali skarby wywożone z Nowego Świata. Osadę-fortecę wielokrotnie atakowali piraci. Dziś to senna, spokojna wioska, z umocnieniami i armatami z czasów kolonialnych stojącymi tak, jakby porzucono je wczoraj.
Isla Grande, najpiękniejsza wyspa Panamy. W weekendy zjawia się sporo ludzi ze stolicy i Colon, bawiąc się w najlepsze.
A to miejsce kultowe, bar Boba Marleya na Isla Grande wraz z jego bezceremonialną obsługą...
Po wesołej Isla Grande nadszedł czas na oddalenie się od cywilizacji - podróż na San Blas, niezależną krainę Indian Kuna. Kraina, do której mimo wysiłków konserwatywnego kongresu strszyzny plemiennej nieubłaganie wkraczają wytwory białych ludzi, powoli upadają dawne obyczaje zastępowane przez konsumpcjonizm i komercję. Dawne Kuna Yala zmienia się z każdym rokiem.
Od ostatniej wioski na wybrzeżu koło Colon do pierwszych wysp Kuna Yala jest około 80 km na otwartym morzu.
Pierwsze spotkanie z Kuna było jeszcze na morzu, gdy spotkaliśmy małą łódkę dwóch Indian, nurkujących w poszukiwaniu langust. Te skorupiaki to cenione danie - w luksusowych restauracjach na świecie kosztuje grubą forsę, tutaj na wyspach Indian jest to jedzenie dość pospolite. Nasz sternik aż się zaślinił widząc wynik nurkowania Indian, i od razu umówił się z nimi, że w drodze powrotnej kupi wszystko, co złowili.
Na Kuna Yala owoce morza kosztują część tego, co w miastach Panamy, i jest to jeden z głównych (obok owoców kokosowych, rybołóstwa, oraz ostatnimi laty - turystyki) dochód Indian.
Wyspy zapomnienia - obraz utraconego raju.
Wyspy z wioskami Kuna to trochę inna para kaloszy... Spotkanie z kulturą i warunkami życia na wyspach Kuna to zawsze lekki szok. Najbardziej porusza panująca na wyspach ciasnota.
A to autentyczna trąba powietrzna, która przeszła sobie jakby nigdy nic, kilka mil obok wyspy. Zapytani o "to coś" Indianie odpowiedzieli obojętnie i ze znudzonymi minami:
- E tam, to tylko huragan...
Po czym jeden z nich dodał, że to "całkiem normalne", i że "huragan zjawia się zawsze raz na jakiś czas", po czym ZAWSZE omija wyspę i odlatuje na wschód".
Nie inaczej chwilę potem się stało...
Ostatni dzień i noc w Panamie - zakupy i nocna zabawa w najlepszym jak się okazuje miejscu na zabawę w mieście - ogromnym kasynie połączonym z restauracją i halą koncertową... Byliśmy tam z sympatycznym Meksykaniem, poznanym na Isla Grande.
Ładnie to wygląda.
OdpowiedzUsuńBardzo fajnie napisane. Jestem pod wrażeniem i pozdrawiam.
OdpowiedzUsuń