czwartek, 22 marca 2012

TRZY SWIATY 2012

Wyprawa Trzy Swiaty przeszla do historii Klubu Darien, jednak nie zupelnie tak samo jak wszystkie inne, byla zupelnie wyjatkowa, szczegolnie dzieki ludziom ktorzy ja tworzyli. Nie bylo zadnego slabego ogniwa, wiekszosc uczestnikow doskonale sie znala z poprzednich wojazy, ich fantazja nie miala granic, organizatorzy stawali na glowie by zapewnic odpowiedni poziom atrakcji i adrenaliny. Nie mozna opisac slowami tego co sie dzialo, zdjecia ani filmy tez tego nie oddadza, bo najcenniejsza jest zawsze atmosfera, ktorej nie mozna niczym uchwycic ani nigdzie zapisac. Niemniej jednak ponizej przedstawiam najwazniejsze momenty tej pieknej przygody.

Zaczelo sie od wejscia w Ekwadorze na Rucu Pichincha, wulkan o wysokosci niemal 4700 m npm. W najsmielszych oczekiwaniach nie przypuszczalem, ze ekipa pierwszego dnia po przylocie da rade wspiac sie na sam wierzcholek. Dali rade i w pelnym skladzie zameldowali sie na szczycie, co prawda potem czesc odchorowala to przy zejsciu, ale za to z pewnoscia wysilek ten pozostanie w ich pamieci na zawsze.


W Quito odwiedzilismy market, na ktorym przy stoisku owocowym mila pani obiera i czestuje kazdym owocem, ktorego tylko jestesmy ciekawi. 


Widok na miasto z katedru kosciola Vota de Nationale.


Pierwsze swinki morskie poszly pod noz. W Quito wcale nie jest prosto je zamowic, zwykle trzeba to robic z jednodniowym wyprzedzeniem, w turystycznym Mariscalu jest tylko jedna knajpa, w ktorej mozna je zamowic od reki.


Wizyta w domu honorowego konsula Polski w Ekwadorze, niesamowity czlowiek i niesamowite przezycie, przy okazji wypilismy morze rumu nie zjadajac ani jednego pieroga z ogromnej spizarni konsula.


Jestesmy na rowniku, wiec mniej wiecej polowa ekipy stoi na polkuli polnocnej a druga polowa na polkuli poludniowej, Inzynier wpieprzyl sie na obie polkule na raz.


Zegar sloneczny myli sie zaledwie o kilka minut ale to wszystko przez nasz kalendarz, ktory co cztery lata wprowadza rok przestepny.


Woda na kazdej polkuli kreci sie w inna strone, nasi inzynierowie dowiedli jednak latwo, ze ma to niewiele wspolnego z polozeniem miski, tylko ze sposobem wlewania wody z wiadra i silami odsrodkowymi, ktore potem nia kieruja.


Jak zwykle podrozowalismy roznymi srodkami transportu, ale zawsze w doborowych nastrojach.


Pierwsza wizyta w kasynie w Ipiales, zaraz po przekroczeniu granicy ekwadorsko-kolumbijskiej. Mielismy w ekipie Macka zawodowca, ktory jako teoretyk hazardu latwo nam wyjasnil, ze jezeli bedziemy obstawiali na ruletce mniej niz wynosi wartosc wypitego przez nas w kasynie piwa to zawsze bedziemy do przodu. O dziwo ta teoria rzeczywiscie sie sprawdza, wszyscy wyszlismy na plusie, w dodatku w swietnych nastrojach.


Z Bartkiem w Popayan rozgromilismy zespol Macka z Kuba kilkanascie zero w meczu bilardowym na szczycie, tak duza wygrana zawdzieczamy jednynie ich ambicji i ciaglej propzycji: "Rewanzyk?"


Przebojem wyprawy okazal sie sok z trzciny cukrowej, swietnie orzezwia podczas upalu i niweluje pragnienie.


Przejazd drezyna napedzana zwyczajnym motorem to przygoda w stylu Darien. Tak jechalismy do Parku Narodowego San Cipriano polozonego niedaleko Cali.



Zyja jak pies z kotem


Kapiel pod wodospadem i pozdrowienia Szefa dla przyjaciol z Polski.


Niektorym bylo malo i postanowili poskakac na glowke.


Wreszcie Klub Darien dociera do Cali, wiecznie roztanczonego miasta w rytmie salsy, gdzie mozna zjesc pysznego steka, zawsze sie dobrze zabawic, czy zawiesic oko na pieknej dziewczynie.


Spotkanie z Filipem, przyjacielem Klubu, ktory w swoja podroz dookola swiata na razie zawiesil w Cali, to zawieszenie trwa juz ponad dwa lata. Filip zakochal sie bowiem nie tylko w miescie i salsie, ale przede wszystkim w przepieknej dziewczynie. Nota bene Filip jest autorem naszej klubowej witryny internetowej, po ktorej stworzeniu jego prestiz na swiecie wzrosl na tyle, ze bez trudu moze dzis wykladac webdesigning na najlepszych uniwersytetach swiata. Na razie jednak wyklada tylko w Cali, poniewaz jak sam mawia, temperatura w tym miescie nigdy nie spada ponizej 18 stopni.


Zrobilismy obchod po dwoch Uniwerkach Filipa co uwiecznilismy fotka w jego pracowni na tle dziela, ktore rozpropagowalo jego talent.


Uniwerki kolumbijskie to bynajmniej nie trzeci swiat. Do dyspozycji studentow sa korty tenisowe, boiska do gry w noge, kosza, czy siatkowki, baseny, specjalne sale do tanca, etc. Zeby tylko studentom sie chcialo, to nigdy nie beda sie nudzic.



Miejscowy afrodyzjak, znany nie tylko w Cali ale w calej Kolumbii. Prosze mnie nie pytac czy dziala, takie pytanie byloby co najmniej nietaktowne.


Jedna ze studentek Filipa. Naprawde swietny Uniwerek, ale zarowno wykladowcom jak i studentom plci meskiej z pewnoscia jest tam bardzo trudno sie skupic.


Medellin, miasto wielkich narkotykowych interesow, niegdys uznawane za najniebezpieczniejsze miasto swiata. Dzis jest juz znacznie lepiej, co nie znaczy, ze bezpieczniej, przed byle jakim sklepem stoi ochroniarz z   shotgunem.


Rzezba Ptaka Pokoju Botero, rozwalona przez zamachowcow, ktorzy tak chcieli zamanifestowac swoja niechcec do zmian jakie probowano im narzucic w miescie. Artysta zdecydowal sie pozostawic rzezbe na jej dawnym miejscu, a miastu podarowal jej kopie, ktora stoi nienaruszona obok.


Kazdy ma swoj ideal kobiecego ciala, Macka jest co najmniej dziwny ale dobra:)


Bedac w Medellin trzeba odmowic zdrowaske przy grobie Pablo Eskobara, najwiekszego handlarza narkotykow jakiego znala historia.


Pod kosciolem zabojcow w Sabaneta, na szyi mamy takie same rozance jakie kiedys nosili platni zabojcy, wierzac, ze one uchronia ich przed smiercia i przed innymi problemami.


W barze przy kosciele w Sabaneta.


Na tym globusie, Polska jest zaznaczona moze nieco w innym niz powinna miejscu ale za to z wlasciwa sobie powaga i w doborowym towarzystwie. Faktycznie te wszystkie inne kraje na wspolczesnej mapie Europy sa w ogole niepotrzebne.


Widok na Medellin


Slumsy miasta mozna ogladac z kolejki, ktora rzad wybudowal dla najbiedniejszych, zeby latwo mogli sie dostac do centrum i przez to mieli szanse wyjsc z rynsztoka.


Kolejka kosztowala miliony, ale jest bardzo nowoczesna i co najwazniejsze przejazd kosztuje bardzo niewiele.



Ekipa Darien dotarla do Parku Tayrona, bajkowego miejsca lezacego na polnocy Kolumbii.


Rum dziadek uswietnil nasze przybycie na plaze morza karaibskiego.


Pogoda cudowna, morze cieple, krajobrazy bajkowe, dziewczyny przesliczne i czego potrzeba czlowiekowy wiecej?



Tego kokosa sami stracilismy z drzewa i sami go rozlupalismy, co wbrew pozorom nie jest takie proste.


Podejscie do miasta Tayronow to istna wyzymarka, ale warto nia przejsc, bo droga jest bardzo malownicza i bardzo dobrze zachowana.


Jaszczurki sa tak szybkie, ze ciezko im zrobic zdjecie, ale jest ich tyle, ze czujny mysliwy zawsze cos ustrzeli.


Maciek nawet tam nie rozstawal sie z gazeta, poranna prasoweczka to jego drugi nalog.


Jakies trzy nimfy wynurzyly sie z kipieli.






Wschod slonca uchwycony moim aparatem. Z pewnoscia Bartkowi wyszlo to lepiej.


 Walki kogutow w Cartagenie, czegos takiego nigdy wczesniej nie przezylem, wszyscy pozostali z reszta tez nie. Sport naprawde brutalny, ale trzeba to obejrzec na wlasne oczy. Najlepsze bylo to jak z Mackiem trzy razy z rzedu ogralismy miejscowego, zakladajac sie, ktory kogut zwyciezy. Jego mina po trzeciej porazce - BEZCENNA.



Wreszcie zaokretowanie na Katamaran i ruszamy w rejs do Panamy. Kapitanem jest prawdziwy wilk morski Jeppi, wytatuowany od stop do glow, opalony tak, ze ciezko rozpoznac czy jest miejscowym czy przyjezdnym. Syn Niemca i Greczynki urodzony w Marsylii, niezwykle wyluzowany i ciekawy czlowiek. Te cztery i pol dnia z nim na pokladzie to z pewnoscia cos wiecej niz zwyczajna morska przygoda.


Chlopaki jeszcze nie moga uwierzyc, ze to sie dzieje naprawde.


Po lewej pies kapitana, na dziobie kapitan fotografujacy flirtujace z lajba delfiny.


Pomimo wysokiej fali usmiech z twarz dziewczyn niemal nie schodzil w ogole.


Archipelag San Blas, jedno z ostatnich prawdziwie bajkowych miejsc na naszej planecie.



Pierwszego wieczora po doplynieciu tylko Polacy zdecydowali sie zejsc na lad. Nawet na bezludnej wyspie dalo sie rozkrecic impreze. Rano okazalo sie, ze na kotwicy stal rowniez jacht Ulisses znany z projektu rejsu Wagnera, niestety jego polska zaloga okazala sie banda smutasow, ktorzy pomimo naszych glosnych spiewow nie tylko nie dolaczyli do imprezy, ale jeszcze rano przywitali nas tekstem"nie mozecie spac?":)



Wreszcie Szef jest we wlasciwym miejscu, posrod palm Szefa, plazy Szefa, na wyspie Szefa.


Dziadek rzadi.



Zaloga Katamaranu Gitano del Mar (Cygan Morza) w pelnym skladzie, kapitan trzyma w objeciach swoich najblizszych, psa i zone.


Rejs zakonczylismy przyplywajac do najpiekniejszej wyspy Panamy, Isla Grande.


Byla jeszcze wizyta w Portobelo.


I przybywamy do Panama City, miasta wielkiego biznesu, ogromnych wiezowcow, wielkich dysproporcji, pieknych kobiet, wiecznej imprezy, ponad osiemdziesieciu kasyn, wspanialej polonii, etc.


Widok z prywatnego hotelowego tarasu, poprzednim uczestnikom wypraw z nami do Panamy z pewnoscia doskonale znanym.


Postanowilismy rozbic jedno z najwiekszych panamskich kasyn, pomimo stosowania doskonalego systemu obmyslonego przez specjaliste Macka, tym razem musielismy uznac wyzszosc kasyna, po prostu zabraklo nam gotowki. Gdyby nie wczesniejsze imprezy, to z pewnoscia Panama City mialaby jedno kasyno mniej, ale niech drza wlasciciele kasyn przed kolejnym naszym przybyciem.


Wszystko co dobre kiedys sie konczy, ta wyprawa tez musiala sie skonczyc. Tym razem wyjatkowo niemal wszyscy byli tak nasyceni wrazeniami, ze ochoczo zameldoali sie na lotrnisku czekajac na samolot powrotny.

DZIEKUJEMY WSZYSTKIM UCZESTNIKOM

Tak jak powiedzial na zakocznenie Lukasz, nie wiem co mozna jeszcze wiecej zaproponowac!

Tomek