środa, 7 listopada 2012

EKSPEDYCJA AMAZONIA 2012 - relacja

Rozpoczęliśmy od kurczaka a dopiero potem wjechania na wzgórze San Cristobal, które znajduje się w niechlubnej części miasta, słynącej z wysokiej przestępczości i niskiego socjala. Widok ze wzgórza jest imponujący i gdyby nie unoszący się niemal permanentnie nad miastem smog to można by je pewnie zobaczyć w całości. Choć krańców miasta nie dostrzegłem to wreszcie zrozumiałem, że naprawdę jest ogromne. Dodatkowo wieczorem po odwiezieniu dziewczyn na lotnisko postanowiłem wrócić do centrum zwykłym autobusem -  co zajęło mi 2,5 godziny!



Damian zaliczył ciężki dzień, ciężka noc, ciężki dzień, dlatego po tej drugiej nocy nie łatwo mu było wstać, stąd i mina nie całkiem wyraźna.


Po wylądowania w Tarapoto przywitał nas tropik, słońce świeciło pełną parą, ciepło było jak diabli, więc i uśmiech nie schodził z twarzy.


W lokalnej destylarni, wszystkie trunki za nami to miejscowa robota, domowa oczywiście, nie jakiś wyrób zakładu spirytusowego. Tu dopiero można usiąść i rozkoszować się smakami.


Jak tropik to i tuk-tuki, te dwie sprawy praktycznie zawsze idą ze sobą w parze. Nie do końca wiem czemu, ale przepadam za obydwiema.


CentrumYurimaguas, czyli początek prawdziwej przygody.



Przede wszystkim trzeba kupić hamak, żeby mieć w czym spać podczas rejsu.


To wszystko ryż, a raczej jego różne rodzaje. Generalnie im grubszy, tym droższy. Peru jest uznawane za kraj ziemniaka, ponieważ ziemniak właśnie z tego kraju się wywodzi, nieszczęście jednak polega na tym, że to ryż a nie ziemniak jest tu podstawą pożywienia.


Z Yurimaguas wuruszamy w rejs.Najpierw płyniemy rzeką Huallaga, potem Maranonem, który przez niektórych uznawany jest za rzekę źródłową Amazonki, ale przyjmując, że ta jest największą rzeką świata trzeba również przyjąć, że to Ucayali a nie Maranon jest jej rzeką źródłową.


Eduardo VIII - tak się nazywa statek, który będzie nas gościł przez kolejne dwie noce i niespełna dwa dni. To ten z załadowanym samochodem. Jak przyszliśmy na pokład, to miał odpływać za dwie godziny, ale jakoś dziwnie mało było ludzi na pokładzie. Ostatecznie wypłynął dnia następnego po południu, czyli zaliczył niespełna dobę opóźnienia, co w Ameryce Południowej jest absolutnie normalne.


Załadunek towarów na statek trwa od świtu do zmierzchu, ludzie pracuje bardzo ciężko za bardzo małe pieniądze. Przewozi się dosłownie wszystko, nie ma takiego towaru, którego nie można by było załadować.


Ludzi na szczęście przybyło, to bardzo wymowny znak, że godzina odpłynięcia się zbliża.


Z każdym kilometrem wody przybywa a rzeka się rozrasta.



Czas urozmaicaliśmy sobie różnie, w końcu nie trzeba było się nigdzie spieszyć, można było kontemplować każdą chwilę i cieszyć się beztroską.


Najbardziej magiczne są wschody i zachody słońca. Mnie budził dzwonek pokładowy na śniadanie, które było kwadrans po szóstek, jednak zachodów słońca zwykłem nie przesypiać.


Ciągle robimy przystanki, żeby wyładować i załadować towary. Statek zatrzymuje się w tym celu również w nocy, nawet przekupki włażą w nocy na pokład i próbują wcisnąć śpiącym pasażerom owoce, ryby, czy jakieś napoje.


Suri - peruwiański przysmak, są to grillowane larwy, dość pokaźnych rozmiarów, które wykluwają się w ściętej palmie, w okresie miesiąca od końca jej żywota.



Załadunek pastewnych bananów, załadowali ich na pokład z pewnością ponad tonę.



Miejscowi urozmaicają sobie rejs graniem w karty na pieniądze. Jaka szkoda, że nie było z nami Rafała, mielibyśmy piwo gratis podczas całego rejsu.


Zbiera się na deszcz, trzeba opuścić boczne poły statku, bo tropikalna ulewa to nie to samo co nasz wiosenny kapuśniaczek.


Od lewej: Damian, Bartek, Igor (przesympatyczny Bośniak, który podróżuje samotnie po Ameryce Południowej i dzielił z nami pokład w czasie rejsu) i ja.


Nauta, jedna z tysiąca nadrzecznych miejscowości. Prawdziwy interior i zupełnie inny świat niż ten, do którego jesteśmy przyzwyczajeni na codzień.


Damian wysnuł teorię, że ten facet kojfnął w fotelu siedząc na werandzie swojego domu. Faktycznie, jak wracaliśmy tędy po kilku godzinach, leżał w dokładnie takiej samej pozie, a zrobiłem mu zdjęcie dwa razy, więc wiem to na pewno:)


A tak się tutaj pierze drogie panie, nie ma automatu ani nawet frani.


Willa z pięknym widokiem na rzekę do wzięcia, za drobną opłatą skontaktuje z właścicielem!


Leniwce poruszają się bardzo wolno, ale to ciekawe zwierzęta, które mają bardzo odporny na infekcje organizm. Mimo tego, z uwagi na wycinanie amazońskich lasów są zagrożone całkowitym wyginięciem, z uwagi na fakt, że bardzo wolno się rozmnażają i bardzo wolno ewoluują, więc pewnie nie zdążą przystosować się do nowego środowiska.


Andres Pena, to nasz przewodnik, prawdziwy znawca i pasjonat dżungli, mieliśmy ogromne szczęście, że na niego trafiliśmy i pod jego okiem rozgrywała się nasza przygoda.


Damian już poczuł moc, pewnie dlatego, że stejki je!:)


Tutaj łączy się Amazonka z Maranonem, w tym magicznym miejscu przywitały nas delfiny, dlatego bez wahania wskoczyliśmy do wody. 


Małpka na razie oswojona, jeszcze nie mam pojęcia o tym, że tym razem spotkam ich na swojej drodze naprawdę dużo.


Suszenie ryb, które stanowią podstawę miejscowej diety.


Ostrzenie maczety to bardzo ważna czynność, której nie można przeoczyć przed wejściem do równikowego lasu. Tutaj zwykły kamień polany wodą pełni funkcję osełki.


Ta papuga nazywa się Aurora, ponieważ to słówko wypowiada nienagannie.


Nasze śniadanie!



Nawet nie przypuszczałem, jak szybko i sprawnie można oprawić żabę.



Zęby piranii są bardzo ostre, dlatego zawsze trzeba ją zabić przed zdjęciem z haczyka, czy wyplątaniem z sieci.


Kto nie lubi załatwiać się na łonie natury?


Przechadzamy się po dżungli pierwotnej, a trzeba wiedzieć, że rozróżniamy dwa typy lasu tropikalnego - pierwotny i wtórny. Pierwotny las tropikalny jest pomimo swojego bogactwa gatunków roślin bardziej dostępny. Gęste zarośla spotykamy tylko na brzegach rzek, polanach, porębach i pogorzeliskach. W lesie tym można wyróżnić kilka pięter. Najwyższe piętro to pojedyncze stare drzewa - giganty, wysokości do 60 metrów z szeroką koroną i gładkim pniem. Drugie piętro tworzą drzewa o wysokości 20 - 30 m. Trzecie piętro to drzewa 10 - 20 metrowe, najczęściej różne gatunki palm. Ostatnie, czwarte piętro tworzy runo leśne złożone z bambusów, krzewów i roślin zielnych oraz paproci i widłaków. Wskutek pożarów i wyrębów ogromne przestrzenie pierwotnego lasu tropikalnego zostały zastąpione przez las wtórny - chaotyczne, trudne do przejścia nagromadzenie drzew, krzewów, lian, bambusów, paproci i roślin zielnych.





A na tym zdjęciu jest małpa, czy możesz ją zauważyć. Nasz przewodnik wskazywał je bez błędnie bardzo często, najpierw wychwytywał ich chrakterystyczne odgłosy a potem dopiero je wypatrywał, choć i to nie było regułą.


Wypływam z miejscowym chłopakiem na ryby, nawet udaje nam się dwie złowić, ale przez moją niezdarność w drodze powrotnej łódź się przechyla i obaj jesteśmy pod wodą. Okazało się, że ryby znalazły się tam również i do brzegu dopłyneliśmy już bez nich. Żeby nie Andres to kładli byśmy się spać z pustymi brzuchami.



Bartek wcale nie był lepszy ode mnie, już podczas wsiadania zaliczył wywrotkę:)


Chłopaki zrobili sobie prywatny basenik.



Jest moc, tego tekstu nauczyliśmy chłopaków.


Taki szkrab przyszedł wieczorem się z nami przywitać.


Nie jest łatwo wiosłować w takiej gęstwinie.



Śniadanie z Aurorą, która zjada niemal wszystko i nie jest specjalnie wybredna. Chłopaki z niepokojem obserwują jedzenie, które szybko znika im z talerzy.


Dzielne chłopaki z Klubu Darien.


Tak wygląda silna więź!


Dochodzimy do ukrytego w dżungli lodge'u, nie dość, że nie ma w nim turystów, to brakuje nawet właściciela.


To drzewo ma dla Indian znaczenie religijne, tutaj młodzi Indianie wstępują w związek małżeński przysięgając sobie wierności i oddanie aż po grób.Nazywa się ono Ficus Religioso, a miejscowi mówią na nie Renaco Warmi.


Woda w dżungli jest najważniejsza, bez niej długo człowiek nie pociągnie. Bez jedzenia można przetrwać całkiem długo, natomiast bez wody już w ciągu paru godzin można stracić niemal wszystkie siły. Dlatego liany są tak ważne, to one składują wodę, która jest dla nas życiem. Można ją również znaleźć w bambusach o ile rosną akurat tam gdzie działamy.


A tak się wypala dżunglę, aby można było zacząć na tej ziemi żyć i gospodarować. Jest to bardzo ciężka i żmudna praca, której wypalanie jest raczej końcowym a nie początkowym efektem.


Pierwsza wioska na trasie - Jaldar, tutaj żyją Indianie Cocama.


Andres pokazuje palmę, w której żyją larwy suri, te same, które jedliśmy na statku.


W domu Ramona, najstarszego mieszkańca wioski Jerusalen, w której mieszkają Indianie Jivaro. 


Ramon jest naszym gospodarzem i jednocześnie bardzo serdecznym człowiekiem. Na moje pytanie odnośnie wieku odpowiada, że ma 56 lat, po czym nasz przewodnik mówi, że on ma już dzieci w takim wieku, a w rzeczywistości ma 86 lat. Indianin jednak sam lat nie liczy (najprawdopodobniej w ogóle nie umie liczyć) i zwyczajnie nie zna swojego wieku, ale nie chce się do tego przyznać.


Bartek skrzętnie wszystko notuje i słusznie bo zbyt wiele rzeczy ucieka po powrocie domu.


Dzieciaki są tu prawdziwie szczęśliwe, choć posiadają tak mało.


Tak wygląda wspólny posiłek, na który zbiera się cała rodzina.


Zbiera się na burzę.




O świcie płyniemy wybrać ryby z sieci. Jest to magiczna chwila. Jest bardzo cicho, dżungla dopiero budzi się do życia, dzień wstaje żwawo choć nie ma w tym pośpiechu. Jest bardzo spokojnie, wręcz jakby majestatycznie.


Sieci są pełne ryb, a wyplątywanie ich nie jest wcale taką łatwą i przyjemną jakby się wydawało czynnością.



Ramon pomimo wieku jest niezwykle krzepkim gościem, bez trudu wyprzedzał nas swoją zwinną pirogą na rzece, którą przecież zna doskonale.


Oto rezultat porannej wycieczki, wszyscy mogą najeść się do syta, nawet jest tego zbyt dużo, ale tutaj jedzenia się nie marnuje, zawsze znajdzie się ktoś, komu burczy w brzuchu.



Trudno o bardziej świeże produkty, jeszcze przed momentem te ryby pływały w rzece.


Udało się przywrócić do życia dwie znalezione na rzece tratwy, któż z nas nie marzył w dzieciństwie o tym aby spłynąć tratwą? Tu dopiero można poczuć smak przygody.



Andres pokazuje jak rozpalić ognisko, przygotować posiłek, wybrać miejsce na nocleg i wiele innych bardzo podstawowych ale jakże niezbędnych w tamtym środowisku rzeczy.


Każdy z nas przygotował sobie nocleg sam, na ile zrobił to prawidłowo i skutecznie miała pokazać noc, która przyniosła ze sobą rzęsistą ulewę. Rano nie wszyscy byli zadowoleni ze swojej konstrukcji.





Tratwa ma ogromną zaletę, a mianowicie nie ma silnika, więc można obserwować dżunglę niemal niezauważalnie przez nią samą. W pewnym momencie dostrzegliśmy płynącą prosto na nas wydrę, która sama nie mogła uwierzyć w to co zobaczyła na swej drodze i zwiała niemal w ostatniej chwili.


Widzieliśmy mnóstwo nietoprzey wiszących na palmach.


Papugi i przeróżnego rodzaju ptactwo towarzyszyło nam ciągle, jednak ten okaz napawał nas zawsze lekkim przerażeniem, krążył nad nami jakby wypatrując końca naszej egzystencji.



Najważniejsze, że zawsze można zarzyć kąpieli, przyjemnie przy tym schładzając rozpalone ciało.


Pierwsza ryba złowiona podczas rzecznej przeprawy.


Czasem na rzekę spada drzewo, jeśli jest małe to mamy szczęście, bo możemy przeciąć je maczetą i płynąć dalej, gorzej jeśli zwali się większy okaz, wtedy nie ma szans, trzeba przeciągać tratwę, albo czekać na wsparcie z zewnątrz.


Kolejne obozowisko budujemy już ze znacznie większą wprawą i jak na złość w nocy nie spada ani jedna kropla deszczu.



W dżungli nawet placki można zrobić, przepis jest bajecznie prosty, garść mąki, trochę wody i soli. Nie ma w nich nic więcej, a smakują po prostu bajecznie.


Wreszcie dochodzimy do miejsce, w którym byłem trzy lata temu, podczas mojej pierwszej wizyty w amazońskiej dżungli. Jestem oczarowany jego urokiem na nowo i pozytywnie zaskoczony, że kompletnie nic się tu nie zmieniło i cywilizacja nawet w najmniejszym stopniu tego miejsca jeszcze nie dotknęła.


Udaje nam się upolować kajmana.


Włócznie własnoręcznie zrobiona przez Andresa, mieliśmy okazję na własne oczy się przekonać jak skuteczną bronią potrafi być to narzędzie we wprawnej dłoni myśliwego.




Piekący się na ognisku kajman.



Ten zwierzak to torbacz, a dokładnie dydelf północny, kiedy zaskoczyliśmy go podczas nocnej przechadzki zaczął przed nami uciekać, schronił się w swej norze, która znajdowała się w podstawie drzewa. Zrobiliśmy tylko zdjęcie i zostawiliśmy biedaka w spokoju, choć byłem zdumiony tym jak łatwo dał się podejść i że upolowanie go nie nastręczyłoby większych probelmów.


Omagua - wioska nad Amazonką, żar się leje z nieba, co najmniej 40 stopni w cieniu. Kończymy przygodę wynajmując z Damianem jak burżuje tragarzy, którzy przez kolejne 10 kilometrów niosą nasze plecaki do drogi. Przysługa ta kosztowała 10 soli od głowy i muszę przyznać, że było to najlepiej wydanych przeze mnie 10 soli podczas całej podróży po Peru.


Targ Belem w Iquitos, niezwykle ciekawe miejsce, które najlepiej zwiedzać z samego rana.


Czosnek


Serce palmy, które w Stanach jest uznawane za przysmak i kosztuje krocie, tutaj świeżutkie można kupić za grosze.


Bycze jaja


A takie ryby pływają w Amazonce, szczerze mówiąc to są płotki, bo można tam spotkać prawdziwe ponad stukilogramowe potwory.



Robiłem zdjęcie ryby a gość wyjął skórę kajmana, tym razem była to naprawdę dorodna sztuka, nie jedne buty można będzie z niego zrobić.



Iquitos rozpościera się w tle, miasto do którego nie prowadzi żadna droga, można się tu dostać tylko łodzią lub samolotem.



Tak się tu sprzedaje cigarety. 



Penis żółwia


Jajo żółwia smakuje całkiem dobrze


To miejscowa apteka, można tu znaleźć panaceum na każdą chorobę. Wszystko wytwarzane naturalnie, z tego co dżungla ma do zaoferowania. Przepisy mikstur opierają się na setkach lat doświadczeń miejscowych szamanów czy curanderos, często ich działanie jest bardziej skuteczne niż naszych bardzo drogich lekarstw, nad którymi naukowcy w laboratoriach ogromnych koncernów farmaceutycznych pracują latami.


Ciekawe jakie ten płyn ma zastosowanie? :)


U góry wiszą penisy - jest w dżungli takie specjalne drzewo o białej korze, którego gałęzie po odpadnięciu przypominają wyglądem penisa, jest ono uznawane za drzewo pomyślności.


Opaskę na rękę ze skóry Jaguara czy Ocelota można kupić bez problemu, ale nie zrobiliśmy tego, nie chcąc nakręcać rynku nielegalnego zabijania tych zwierząt.



Przyszedł czas na powrót do Limy, muszę przyznać, że wsiadaliśmy do tej maszyny bardzo niechętnie.


Na koniec wybraliśmy się na wyspy Ballestas, które znajdują się w pobliżu znanej miejscowości Pisco, słynącej z wyrobu gronowej wódki, a nazywane są Małym Galapagos, albo Galapagos dla ubogich.



W czasie rejsu do Islas Ballestas z łodzi zobaczyć można ogromny rysunek naskalny - kandelabr, który swoją górną częścią skierowany jest w stronę kamiennej pustyni w Nasca, gdzie znajdują się słynne linie i obrazy wykute w skalnym podłożu. Ten naskalny ogromny rysunek jest wykonany taką samą techniką jak linie z Nasca, co może wskazywać na wspólne pochodzenie i funkcje tych rysunków.

Jego główne ramię ma około dwustu metrów wysokości, a szerokość geoglifu wynosi około sześćdziesięciu metrów. Jest widoczny w całości jedynie od strony oceanu. Z Kandelabrem wiąże się kilka legend. Według jednej z nich wskazuje on kierunek ukrycia skarbu piratów. Inna opowiada, że starożytnym rybakom i żeglarzom służył za punkt orientacyjny. Zgodnie z innymi teoriami Kandelabr miał być także „znakiem drogowym” dla obcych cywilizacji lub symbolem masonerii. Naukowcy nie wykluczają, że Kandelabr był dziełem astronomów z czasów kultury Nasca. Jego położenie związane jest z Krzyżem Południa – najmniejszym gwiazdozbiorem nieba, który widoczny jest tylko z południowej półkuli ziemskiej.


Na wyspach znajduje się najważniejszy na wybrzeżu Peru rezerwat ptactwa i zwierząt morskich. Gnieździ się tam mnóstwo ptaków, a ich bogate w azot odchody (guano) od czasów prekolumbijskich są wykorzystywane jako nawóz. Najczęściej spotkać można kormorany, głuptaki, pelikany, pingwiny Humboldta i flamingi. Znajdują się tam również kolonie lwów morskich.


Pingwiny Humboldta










Na wyspach jest aż czarno od ptaków, a zapach ptasich odchodów czuć z daleka.



Na koniec poszliśmy na owoce morza - chłopaki zamówili ostrygi.


To już Madryt i jeden znajsłynniejszych stadionów świata.


A tak się cieszę z kumplami ze strzelonej bramki Ronaldo.


Madryt jest pięknym miastem, będę tu kiedyś musiał wrócić na weekend.





Wielkie dzięki chłopaki za kawał porządnej przygody i do zobaczenia na szlaku.
TZ

4 komentarze:

  1. Ten komentarz został usunięty przez autora.

    OdpowiedzUsuń
  2. Piekna wyprawa- ile wrazen i smakow super!

    OdpowiedzUsuń
  3. Super reportaz, swietnie sie czyta, podobnie jak z Vilcabamby, gratuluje

    OdpowiedzUsuń