poniedziałek, 16 lipca 2012

Zmarł Kapitan Tomasz Lewandowski


Z wielką przykrością informujemy, że w drodze z Cartageny do Panamy, na swoim ukochanym jachcie LUKA kapitan Lewandowski doznał ataku serca i  zmarł. 


Już w Cartagenie Lewandowski zrobił sobie badania i wyniki były bardzo alarmujące. Postanowił zrobić ostatni rejs do Panamy i polecieć do Polski w celu podreperowania zdrowia. Plan ten niestety nie wypalił, ponieważ w piątek, trzynastego lipca, wkrótce po północy, w okolicy panamskiej Isla Grande z jachtu LUKA wezwana została pomoc. Okazało się, że nastąpiła awaria steru i jachtowi grozi zatonięcie. Na pokładzie poza kapitanem była jego żona Beata i czwórka pasażerów. W trakcie tego incydentu prowadzący jacht kapitan doznał ataku serca i zmarł. Miał zaledwie 52 lata.

Tomasz Lewandowski pochodzi z Iławy. Złotymi zgłoskami zapisał się w historii żeglarstwa światowego. Jako szósty żeglarz na świecie opłynął samotnie kulę ziemską bez zawijania do portu i to w przeciwnym niż wszyscy kierunku, bo ze wschodu na zachód, czyli pod przeważające prądy i wiatry. Nikt po nim nie podjął dotąd kolejnej próby zmierzenia się z tym wyzwaniem. O randze przedsięwzięcia najlepiej niech świadczą proste fakty i cyfry:

Trasa rejsu wiodła z portu Ensenada w Meksyku przez Pacyfik, wzdłuż wybrzeży północnej Australii, mijając przylądek Dobrej Nadziei i Horn. Po 391 dniach i 20,5 godzinach żeglugi oraz pokonaniu 28 710 mil morskich kpt. Tomasz Lewandowski powrócił do macierzystego portu Ensenada. Jego historyczny rejs (w towarzystwie drugiego oficera, psa Wacka) miał miejsce od 6 marca 2007 do 1 kwietnia 2008, na tym samym jachcie, na którym zmarł kilka dni temu - Mikado 56 LUKA. Dodatkowo warto zaznaczyć, że rejs odbył się bez wsparcia sponsorów.

Poprzednicy, którym udało się dokonać tego wyczynu, to:

Chay Blyth (1971), Philippe Monet (1989), Mike Goldberg (1994), Jean Luc Van Den Heede (2004) i Dee Caffari (2006).

Tomasz Lewandowski jest pierwszym Polakiem w tym gronie i jak do tej pory jedynym. Za to osiągnięcie został mu przyznany tytuł Żeglarza Roku 2008 oraz został nagrodzony najbardziej prestiżową nagrodą środowiska, czyli Srebrnym Sekstantem. Wyróżnieniem tym mogą się poszczycić jedynie najznamienitsi żeglarze.


Z kapitanem Tomaszem Lewandowskim mieliśmy pływać po Karaibach w czasie naszej ostatniej wyprawy TRZY ŚWIATY. Przeszkodził nam mały zgrzyt terminów, my nie mogliśmy zmienić daty rozpoczęcia wyprawy, a Lewandowski miał już wcześniej zakontraktowaną ekipę. Wielka szkoda, że nie będziemy mogli już razem pożeglować po tej stronie cienia.

(TZ)

środa, 11 lipca 2012

Bałkański Przestrzał

BOŚNIA I HERCEGOWINA
SARAJEWO

Stolica kraju, w którym na każdym kroku można trafić na ślady toczącej się tu jeszcze tak niedawno wojny. Wojny okrutniejszej niż inne, bo toczącej się przy niemal niemej publiczności zachodniego świata i w czasach nam współczesnych. Po rozpadzie byłej Jugosławii na terenie Bośni i Hercegowiny rozpętała się batalia o niepodległość tej nowo powstałej republiki. Chorwaci tłukli się z Serbami, do tego pozostał nierozwiązany problem bośniackich muzułmanów. W całych Bałkanach trudno jest dziś rozsądzić kto miał rację i od czego tak naprawdę wszystko się zaczęło. Konflikt bez wątpienia miał podłoże bardziej religijne i kulturowe niż etniczne. W ciągu zaledwie trzech lat wojny, zginęło ponad sto tysięcy ludzi, istniały obozy, w których przez lata przetrzymywano i gwałcono dziesiątki tysięcy kobiet. Ponad milion osób musiało opuścić swoje miejsce zamieszkania, ratując się ucieczką od nadchodzącej śmierci. W efekcie tego kataklizmu dziesiątki tysięcy ludzi pozostało kalekami, kilkanaście tysięcy nie zostało odnalezionych do dziś, mnóstwo popełniło samobójstwo, jeszcze więcej boryka się z problemami psychicznymi do dzisiaj. 

Dlaczego do tego doszło? Jak zmienił się świat po tym wydarzeniu, a przede wszystkim co trzeba zrobić żeby takiej sytuacji uniknąć w przyszłości? Te pytania musi zadać sobie każdy, kto przyjedzie choć na chwilę do Sarajewa, legendarnego miasta. Tutaj urodził się tak popularny w Polsce Goran Bregovic, stąd pochodzi słynny reżyser filmowy Emir Kusturica, czy pisarz Ivo Andric.

Kiedy zapytałem przechodnia o miejsce, w którym znajduje się tablica, upamiętniająca najtragiczniejszy z trzech zamachów przeprowadzonych w okolicy placu Markale, podczas którego od serbskiego granatu zginęło ponad 60 osób, a 193 zostały ranne (5 lutego 1995 r.), ten tylko wzruszył ramionami w geście bezradności i odpowiedział -  W tym mieście co pięć metrów znajduje się miejsce, w którym ktoś zginął.

 

Mur w centralnej części miasta, tzw. Stari Grad, jest to część miasta chorwacko-muzułmańska. Pomimo trwającego przez trzy lata oblężenia miasta przez serbskich bojowników, Bośniacy nie poddali się. Miasto straszliwie ucierpiało w wyniku działań wojennych, jednak powoli odzyskuje swój blask i świetność.




"Czarny Kot, biały kot" to jedna z bardziej znanych filmowych opowieści Emira Kusturicy.


Na szczególną uwagę zasługują wyroby sarajewskich rzemieślników, którzy należą na pewno do jednych z najlepszych w swoim fachu. Na targu można nabyć różnego rodzaju produkty. Te niedrogie, zrobione z myślą o turystach i prawdziwe arcydzieła sztuki, za które już trzeba zapłacić wprost proporcjonalnie do pracy włożonej w ich wykonanie.


Do kupienia jest również pełno pamiątek związanych z wojną, w tym długopisy zrobione z łusek od nabojów, łuski dużego kalibru, oryginalne hełmy czy wojskowe bagnety.



Koniecznie trzeba zatrzymać się na kawę po turecku, która kosztuje grosze, przyrządzana jest w specjalnych tygielkach nazywanych dzezva, do których najpierw wsypuje się specjalny rodzaj kawy (świeżo zmielonej), potem dolewa zimnej wody i doprowadza do wrzenia na wolnym ogniu. Taka kawa jest zawsze spieniona. Potem się ją lekko dosładza wedle uznania (cukier zawsze podaje się osobno) i popija zagryzając miejscowym specjałem, zwanym rahatlokum, który przypomina galaretkę posypaną cukrem. Do kawy często podaje się wodę do popicia.



Nie mogłem sobie darować wejścia do miejscowej knajpy w celu zobaczenia jak smakuje lokalne piwo, a przede wszystkim rakija. Smakuje wyśmienicie, a wspomnienia mam po niej tym lepsze, że na zakończenie rachunek okazał się być śmiesznie niski, jak to zwykle w klimatycznych lokalach bywa.


W Bośni poza zasiedlonymi miejscowościami trzeba być bardzo ostrożnym z oddalaniem się od drogi. Otóż w czasie wojny w latach 1992-95 zainstalowano na terenie kraju około 5 mln min, z czego wedle szacunkowych danych około 600 tys. do dziś pozostaje w ziemi. Jeszcze w 2004 r. od wybuchów niewypałów zginęło w Bośni 16 osób.


Zrobiliśmy sobie przerwę na poranną kawkę, a przy okazji nie mogliśmy pozostawić tej dziczyzny na pożarcie innym obieżyświatom, bądź miejscowym łazikom.


MOSTAR

Miasto to słynie przede wszystkim z kamiennego mostu, który został wybudowany w 1566 r. przez mistrza Hajruddina na zlecenie tureckiego sułtana Sulejmana. Dziś jest nazywany Starym Mostem, a właściwie Starym Nowym Mostem, ponieważ w wyniku ostrzału chorwackiej artylerii 9 listopada 1993 r. most runął w toń Neretwy. Wydarzenie to było szokiem dla międzynarodowej opinii publicznej, odbiło się szerokim echem na całym świecie. Miało nie tyle strategiczne, co symboliczne znaczenie, bo oto runął odwieczny pomost pomiędzy kulturą wschodu i zachodu. W tym wydarzeniu wszyscy dopatrywali się klęski cywilizacji, a zwycięstwa barbarzyństwa i bezwzględnej siły. Miastu ktoś wyrwał serce, Mostar umarł. Na szczęście podjęto działania na rzecz odbudowy mostu i w 2004 r. została zakończona jego rekonstrukcja. 


Nie tylko w Sarajewie widać pozostałości po działaniach wojennych, ale w całym kraju, w Mostarze również jest ich wiele i są one bardzo widoczne.


Na całych Bałkanach nekrologii drukuje się wraz z fotografią zmarłej osoby. Muszę przyznać, że jest to bardzo praktyczne, bo dość sprawnie rozwiewa ewentualne wątpliwości, co do tożsamości zmarłej osoby.


Musieliśmy "dac se jednu kawu", jak to zwykła mówić Anna, w knajpce z najładniejszym widokiem w mieście.


Do odbudowy włączyła się społeczność międzynarodowa. I tak węgierscy saperzy z SFOR wydobyli elementy zniszczonego mostu z dna Neretwy, włoscy i niemieccy inżynierowie pomagali przy projekcie rekonstrukcji obiektu. Tureccy kamieniarze przygotowali nowe bloki marmuru wydobyte z tego samego kamieniołomu co oryginalne. Żelazne klamry wykonano w podobny sposób jak 430 lat temu. Odbudowany obiekt oddano do eksploatacji 23 czerwca 2004 roku.


Most ma niespełna 29 metrów wysokości i jest najwyższym osiągnięciem architektonicznym w otomańskiej części Bałkanów. Z mostu lokalni śmiałkowie skaczą do wody za drobne datki turystów. Z pewnością opłaca się podarować monetę, bo widowisko jest pierwsza klasa. Facet z wysokości odpowiadającej balkonowi na dziesiątym piętrze skacze do wody. Trzeba nie lada odwagi, żeby taki skok wykonać i nie lada umiejętności żeby wyjść po nim w całości. W Mostarze skoki młodych chłopaków do wody opatrzone zostały nieformalnym konkursem na "Ikara Mostaru".


Co ciekawe dwóch gości w gaciach zbiera kasę, z czego jeden wygląda, jakby zaraz miał skoczyć. Po czym przychodzi trzeci, schładza ciało pięciolitrowym baniakiem wody i wykonuje skok, a tamci dwaj znikają.


Trzeba przyjąć specjalną pozycję, żeby nie obróciło ciała, bo taki obrót skończyłby się najprawdopodobniej śmiercią.


Od czasu zawieszenia broni w lutym 1994 r. miasto należy do Federacji Bośni i Hercegowiny, ale pozostaje pod nadzorem międzynarodowym i jest podzielone na część muzułmańską i chorwacką.


Niezwykle ciekawie wyglądają wąskie, kamienne uliczki, na których na każdym rogu można znaleźć kawiarnie, bądź sklep z pamiątkami.




MEDJUGORJE

Święte miejsce katolików, w którym objawiła się Matka Boska. Pierwsze objawienie miało miejsce 24 czerwca 1981 r., jednak rocznicę obchodzi się dzień później, bo wtedy dopiero Matka Boska przemówiła. Objawienie miało sześć osób, dzieci w wieku od 10-17 lat. Kościół dość szybko się sprawą zainteresował, pewien franciszkanin sporządził listę pytań, na które dzieci musiały odpowiadać niezależnie. Okazało się, że ich odpowiedzi są zaskakująco zbieżne. Według nich Martka Boska to dziewczynka w wieku 18-20 lat, wzrostu około165 cm i 60 kg wagi. Ma ciemne włosy i niebieskie oczy. Ręce zawsze trzyma rozłożono, nigdy nie stoi bezpośrednio na ziemi, a zawsze jest uniesiona na obłoku. Wokół głowy ma 12 gwiazd zebranych w okrąg. Dzieci przyznają, że jest piękna ponadziemską urodą, bijącą od Niej z wewnątrz, ale równocześnie wygląda "normalnie" i znajomo.


Objawienie troje z wybrańców ma do dzisiaj. Matka Boska przekazała im dopiero dziewięć z dziesięciu tajemnic. Wszyscy pozostali, którzy poznali wszystkie dziesięć tajemnic, przestali dostępować łaski objawienia.


Wzgórze Podbrdo, na którym doszło do objawień. Dziś miliony wiernych każdego roku przybywa tutaj aby modlić się o najbardziej potrzebne łaski. Kilkaset cudów zostało udokumentowanych. Mimo tego Watykan do dziś nie uznał objawień, podobno nie może zrobić tego dlatego, iż cały czas trwają.



CZARNOGÓRA

GÓRY DURMITORU

Jest to pasmo gór Dynarskich, które wznosi się między rzekami: Tara, Piva i Komarnica. Jego wysokość jest podobna do naszych polskich Tatr, ale z uwagi na wapienną strukturę skał, charakter i uroda tych gór jest zupełnie inna. Muszę przyznać, że to z pewnością jedno z ciekawszych miejsc jakiego udało nam się nawiedzić na Bałkanach. Góry te są dość dzikie i mało oblegane turystycznie. Choć byliśmy tu pod koniec czerwca, czyli w szczycie sezonu, w miejscowości Zabljak, która stanowi świetną bazę wypadową na wszystkie górskie trasy, było zaledwie kilka namiotów. Można się rozłożyć na campie u miejscowego gospodarza, u którego jest tanio i dość domowo. Poza tym, można zakupić świetną miejscową śliwowice, wyrób domowy.


Najwyższym szczytem masywu Durmitoru jest Bobokov Kuk, mierzący 2523 m npm. Niektórzy uważają, że jest to również najwyższy szczyt Czarnogóry, w rzeczywistości jest dopiero trzecim szczytem pod względem wysokości tego kraju, ponieważ lekko dominują nad nim szczyty masywu Prokletije, zwanego Alpami Albańskimi.


Wejście na szczyt zajęło mi spokojnym tempem 4h30'. Wchodziliśmy najpierw razem, ale Gosia Bartka dość szybko skapitulowała z uwagi na ból brzucha, a Anna zrezygnowała jakąś godzinę później. Od tego momentu musiałem kontynuować wspinaczkę sam. Wchodziłem w dzień swoich 33 urodzin, więc obiecałem sobie, że wejdę na szczyt choćby nie wiem co. Nie było to takie oczywiste, bo z obozowiska wystartowaliśmy dopiero po 11, więc bardzo późno. Dałem jakoś radę, choć w partiach pod szczytowych leżało dużo śniegu. Jeden sporej wielkości płat musiałem nawet ominąć, bo było zbyt dużo ryzyko osunięcia się z niego (nie miałem raków ani czekana). Od dojścia na przełęcze jest jeszcze pół godziny wspinaczki pod górę. Nie jest to droga bardzo trudna technicznie, jednak wymaga jako takiego obycia z wysokością i ekspozycją.

Poniżej jest zdjęcie zrobione w chacie miejscowego pasterza, ogromnej postury faceta, którego łapa była jak bochen chleba. Z Czarnogórcami można dogadać się po polsku, wiele słów jest bardzo podobnych, więc spokojnie można się porozumieć. Ten przemiły człowiek uraczył mnie owczym mlekiem, które smakowało cudownie, a bąki po nim sadzi się mistrzowskie:) W drodze powrotnej już go nie zastałem, ale zostawiłem mu polską czekoladę w podziękowaniu za gościnę - nota bene ten nowy smak - wiśnia z chili, więc myślę że produkt go zaskoczył:)





Przełęcz podszczytowa





Zbierały się tęgie chmury więc dużo czasu na wierzchołku nie spędziłem


Znajduje się tam taka skrzynka, w której jest miejsce na zeszyt, do którego się można wpisać i ewentualne souveniry. Ja na szczycie znalazłem tetrową pieluchę:)


Oto mój wpis w zeszyt, każdy kto dopisze do niego swoje nazwisko i zrobi zdjęcie tak uzupełnionemu wpisowi dostanie specjalną zniżkę klubową na wszystkie wyjazdy z nami.


Droga powrotna zajęła mi dokładnie 3h23' idąc średnim tempem




Po powrocie można było rozpocząć świętowanie urodzin, choć na śliwowice nikt jakoś nie miał ochoty, tylko Anna trzasnęła ze mną symboliczny kieliszek.


Choć na Mistrzostwach Europy nasi chłopcy już nie grali, to barwy narodowe przywdzieliśmy.


W towarzystwie takiego widoku spożywaliśmy śniadanie


KANION RZEKI TARY

Geograficznie również przynależy do Gór Durmitoru. Jest najgłębszym kanionem Europy, bo jego urwiska wznoszą się na wysokość 1300 m. Rzeka Tara w miesiącach letnich jest dość spokojna, ma prześliczną turkusową barwę. Wiosną, gdy śniegi topnieją przybiera w niej woda i bród staje się bardziej wartki. Wtedy też panują najlepsze warunki do raftingu, który jest tutaj organizowany przez liczne biura turystyczne.
 


Most na Tarze został wzniesiony w latach 1937-41 i wtedy był najwyższy w Europie. Dziś należy również do jednych z najwyższych i najpiękniejszych obiektów tego rodzaju. Jego wysokość to 151 metrów, najdłuższe z przęseł ma aż 116 m, a całkowita jego długość wynosi 370 m. Miejsce wydaje się być idealne nie tylko do podziwiania piękna kanionu, ale przede wszystkim do uprawiania skoków na bungee. Niestety w tym czasie kiedy byliśmy nikogo na rzece nie było i nie wiem, czy w ogóle takie skoki są organizowane. Choć wydaje mi się, że tak, bo barierka w najwyższym miejscu mostu była pozbawiona otynkowania, tak jakby ktoś wcześniej coś do niej przymocowywał, więc z mostu skakano na pewno. Gdyby jednak zrobili z tego atrakcję turystyczną, to sukces murowany.





Przy drodze można kupić świetnej jakości miejscowe produkty. Przede wszystkim miody, rakije i miejscową śliwowicę. Wszystko oczywiście domowej roboty. Ja skusiłem się na rakiję, którą zalano jakiś miejscowy korzeń, podobno ma świetne właściwości nasercowe. Nie wiem jak z jej właściwościami, ale moc ma solidną a przy tym walory smakowa z najwyższej półki. Polecam!


KOSOWO

KOSOWSKA MITROVICA

Kosowo to tak mały kraj, że niemal nie zauważyliśmy jak do niego wjechaliśmy. A już potem z miasta do miast było tak blisko, że dwa razy byliśmy zaskoczeni, że tak szybko znaleźliśmy się na miejscu.Republika Kosowa proklamowała swoją niepodległość w 2008 r. Do tej pory jej odrębność uznało 86 państw w tym Polska. Oczywiście Serbia nie uznaje oderwania tego skrawka ziemi od swojego terytorium i nadal czyni problemy turystom na granicy, którzy chcą wjechać na jej terytorium od strony Kosowa i mają pieczątkę wjazdową z krajów ościennych. Trybunał Międzynarodowy w Hadze orzekł w 2010 r. iż nie ma podstaw do tego aby uznać ogłoszenie niepodległości Kosowa za nielegalne. Mimo tego, do dziś wiele krajów jej nie uznało.

Znakomita większość obywateli Kosowa to Albańczycy, którzy posługują się językiem w żadnym stopniu nie podobnym do polskiego, więc bardzo ciężko jest się z nimi porozumieć. Młodzi ludzie czasem mówią po angielsku ale nie jest ich wielu. Ciekawe jest to, że bohaterem narodowym w Kosowie jest Bill Clinton, który zadecydował o zbombardowaniu Serbii, co ostatecznie zakończyło ataki Serbów na Kosowską Republikę. Decyzja Clintona wydaje się być bardzo kontrowersyjna, ponieważ niewspółgra z zawarty w Dayton porozumieniem o podziale ziem w "Bałkańskim Kotle", poza tym później okazało się, że Madeleine Albright, która była w tym samym czasie sekretarzem Stanu w rządzie Clintona nie koniecznie miała czyste intencje swoich działań. Generalnie sprawa Kosowa jest bardzo skomplikowana, ale zbyt mało tu miejsca, żeby szerzej się nad tym rozwodzić. Jest to jednak bardzo ciekawy temat, do którego poznania zachęcam wszystkich interesujących się historią i sytuacją geo-polityczną Bałkanów.

Kosowska Mitrovica to miasto, które zostało podzielone między Albańczyków i Serbów - granicę stanowi rzeka Ibar. Obie części liczą łącznie ok. 110 tys. mieszkańców. Dziś stacjonują tu żołnierze KFOR, którzy dbają o to, aby konflikt nie zaostrzył się i sytuacja była w miarę stabilna. Gdy ich poprosiliśmy, pozwolili nam robić zdjęcia mostu i otoczenia, ale woleli aby ich raczej nie fotografować.

17 marca 2004 r. po śmierci dwóch albańskich chłopców, na skutek plotki, o tym że utopili ich Serbowie, w mieście wybuchły zamieszki na tle etnicznym. Po tym incydencie w wyniku eskalacji konfliktu, w Kosowie zginęło co najmniej 28 Serbów, a ponad dwa tysiące zostało przepędzonych ze swoich domów. Spalono lub zdewastowano 35 cerkwi.Ten przykład najlepiej pokazuje jak dalece trudna jest sytuacja i zaogniona w mieście atmosfera.


Pomnik Matki Teresy, która z pochodzenia była Albanką, a urodziła się w Skopje, czyli na terenie dzisiejszej Macedonii.


PRISZTINA

W samej Prisztinie niewiele jest do zobaczenia, poza kilkoma meczetami, najlepiej wybrać się po prostu na targowisko miejskie. Można tam zakupić bardzo tanie owoce, papierosy pochodzące z przemytu, jak również wiele innych regionalnych produktów.

Trafiliśmy do sklepu z kawą, w którym sprzedawca dziwił się bardzo, że w czasie kiedy cały świat jedzie do nas z okazji odbywających się Mistrzostw, my jesteśmy tutaj. Poza tym, wyjaśnił nam, że w czasach Jugosławii żyło się tu mieszkającym ludziom o wiele lepiej. Mogli wszędzie podróżować, nawet do Ameryki nie potrzebowali wizy, więc duża z nich cześć wyjeżdżała za granicę i przysyłała kasę rodzinie. Czerwony paszport liczył się na świecie. Sam stwierdził, że w tamtych czasach Polska była biedna a oni bogaci. Dziś jest odwrotnie mówi, to Was teraz podziwia cały świat, Wy się rozwijacie i stajecie coraz bogatszym narodem a my ledwie wiążemy koniec z końcem. Ponadto trafnie zauważył, że w Kosowie jest bezpiecznie i nie ma się czego obawiać. A Ci którzy szukają kłopotów znajdą je wszędzie, a więc i tutaj, tak jak w każdym innym miejscu na ziemi.

Sprzedając kawę, gość pytał się najpierw do czego ona będzie służyć, czy do ekspresu, czy do parzenia po turecku, co ciekawe miał również dwa różny młynki, które mieliły kawę do parzenia po turecku, a drugi do ekspresu. Pamiętam, że jeden mielił przy pomocy noży, a drugi kamieni - ciekawe czy ta różnica jest rozpoznawalna w smaku później zaparzonej kawy.


U tego gościa kupiłem tradycyjne szklanki do parzenia tureckiej herbaty.


MACEDONIA

SKOPJE

Już mieliśmy odpuścić to miasto, bo nie było go w planie. Na szczęście zdążyłem zajrzeć do przewodnika i okazało się, że nie jest tak nudne i nieciekawe jak niektóre bałkańskie stolice i koniecznie trzeba się w nim zatrzymać. Dziś Skopje jest dość dużą i nowoczesną metropolią, w której 1/3 ludności to Albańczycy. Podobno po Tiranie i Prisztinie, to trzeci największy ośrodek kultury albańskiej na świecie. Zwiedzanie warto rozpocząć od placu Makedonija, z ogromnej wielkości pomnikiem Aleksandra Wielkiego stojącym na jego środku, który jest otoczony lwami tryskającymi z paszcz wodą. Ta zmyślna fontanna może stanowić niezłe ukojenie w upalne dni. Ulice od placu odchodzą promieniście, jednak najciekawszym obiektem jest kamienny most przerzucony na rzeką Wardaru. Most ten został wybudowany w II połowie XV w. ale istnieją dowody przemawiające za tym, że w tym miejscu istniał już most znacznie wcześniej, bo w okolicach V-VI w.



Za mostem rozpoczyna się najciekawsza część miasta, zwana Starą Czarsiją, w której wąskie uliczki przeplatają się ze sobą i oprowadzają nas po niskiej zabudowie miasta, usianej licznymi kafejkami i straganami z przeróżnymi wyrobami macedońskich artystów. Wart tu przysiąść na moment na kawkę, czy lody, aby poobserwować zwyczajny rytm miasta, jakim żyje ono na codzień.


Widok z Twierdzy Kale na miasto. Twierdza położona jest na wzgórzu, jest dość duża i rozłożysta. Z jej murów roztacza się piękna panorama miasta. Akurat teraz prowadzone są na jej terenie badania archeologiczne i wykopaliska, więc ruch turystyczny został wstrzymany. Wystarczyło jednak ładnie poprosić strażnika, aby dla czwórki Polaków zrobił wyjątek i pozwolił im wejść do środka.



OCHRYDA

Nie ma wątpliwości, że Ochryda należy do najciekawszych, najpiękniejszych i najbardziej niezwykłych miejsc całej Macedonii, a z pewnością jednym z naj- jest również w całych Bałkanach. Najpierw oczywiście zaglądamy na targ, bo to już stało się naszym ulubionym punktem programu. Okazuje się, że jest tutaj super tanio, więc wychodzimy objuczeni w różnego rodzaju produkty jak woły, w szczególności ja:) Już przed targiem dopadają nas pośrednicy oferujący miejsce noclegowe na prywatnej kwaterze. Ceny są bardzo przystępne, bo pięć euro od osoby. W takim układzie nie ma co szukać campu i korzystać z namiotu.


Jezioro Ochrydzkie jest najstarszym w Europie, jest również najgłębsze na całych Bałkanach (286 m głębokości). Należy do jezior tektonicznych. Posiada około 200 gatunków endemicznej fauny, podobno występuje w nim również kilka gatunków ryb, które są niespotykany nigdzie indziej na świecie. Razem z Ochrydą zostało wpisane na światową listę dziedzictwa UNESCO w 1979. Z jeziora wypływa rzeka Czarny Din, jest ono natomiast zasilane wodami z podziemnych źródeł. Podziemne zasilanie jeziora powoduje to, że nigdy ono nie zamarza, ponieważ dolna część wody wymienia się z górną i w zimie nigdy nie dochodzi do tego aby powierzchnia skuła się lodem. System podziemnych kanałów łączy je także z jeziorem Prespańskim, co jest zgubne dla tego drugiego, które jest położone wyżej. Okazuje się, że od lat powierzchnia jeziora Prespańskiego systematycznie zmniejsza się. Dzieje się tak dlatego, że jego wody uchodzą do jeziora Ochrydzkiego.





Ten facet nazywa się Zoran i opłynął z nami zatokę, opowiadając bardzo ciekawe historie o jeziorze, jak również historii samego miasta Ochryda. Co ciekawe mówi, że spotkał się kiedyś z samym kardynałem Wyszyńskim, który osobiście tłumaczył mu zawiłości historii Polski.


Woda w jeziorze nie należy do najcieplejszych, z uwagi na fakt, że zasilana jest źródłami, z których wody mają temperaturę 12 stopni Celsjusza.



Oglądamy mecz Portugalia - Hiszpania, tym razem wziąłem na Bartku rewanż za koguty w Kolumbii i wygrałem zakład stawiając na moją ulubioną Hiszpanię.


Kolejnego dnia wyruszyliśmy w góry Galicica, które oddzielają dwa wielkie jeziora Bałkańskie, czyli Ochrydzkie i Prespańskie. Przez góry prowadzi bardzo malownicza droga z jednego jeziora na drugie. Można się zatrzymać w wielu punktach widokowych, ale najlepszy jest przy kapliczce, roztacza się z niego powalający wręcz z nóg widok na jezioro Ochrydzkie.


Anna nie może uwierzyć, że to się dzieje naprawdę.


Postanowiliśmy wjechać Bartka Murano na samą krawędź pasma górskiego, jednak niestety to się nie udało, ponieważ kamienna droga okazała się zbyt wymagająca dla tego samochodu. Nie poddaliśmy się jednak, tylko ruszyliśmy z buta. Cel naszej wędrówki okazał się znacznie dalej położony, niż sie tego spodziewaliśmy, ale udało się do niego dotrzeć. Weszliśmy na sam szczyt Galicica, czyli wysokość 1985 m npm, skąd rozpościera się piękna panorama na obydwa jeziora. 




Na samym szczycie Galicica jest nieczynna stacja, chyba nadawcza. W każdym bądź razie Anna ku mojej uciesze i niemałym zaskoczeniu postanowiła zrobić użytek z kibla, który stał tu nie używany od co najmniej dwudziestu lat.


Jezioro Prespańskie położone jest na wysokości 853 m npm, a Jezioro Ochrydzkie leży na wysokości 687 m npm, a zatem 166 metrów niż od tego pierwszego.Jest też od niego o wiele mniej popularne turystycznie, brak tutaj jakiejkolwiek infrastruktury, turystów jak na lekarstwo, więc jest zdecydowanie bardziej dziko, przez co ciekawiej i przyjemniej. Spędziliśmy nad Prespą niemal cały dzień, kąpiąc się, pływając dmuchanym kajakiem i delektują się otaczającą nas przyrodą.







Cień bohaterskiego zespołu:)


KLASZTOR ŚW. NAUMA

Św. Naum był uczniem Cyryla i Metodego, przybył na te tereny w drugiej połowie IX w. Klasztor podobno wybudował sam. Dziś na środku klasztoru stoi cerkiew św. Archaniołów, wybudowana w XVI w. na fundamentach świątyni, która stała tu wcześniej. W środku znajduje się grób św. Nauma. Istnieje również legenda, że wierny, który pochyli się nad grobem świętego będzie mógł usłyszeć bicie jego serca.

Najważniejsze aby do klasztoru przybyć w późnych godzinach popołudniowych i zostać do zachodu słońca. Klasztor bowiem leży na południowych brzegach jeziora Ochrydzkiego, więc roztacza się z niego wspaniały widok na jezioro i stronę Albańską. Zachód słońca jest tutaj cudowny. Po całym kompleksie chodzi mnóstwo pawi, nawet są tabliczki ostrzegawcze, żeby nie pozostawiać dzieci samopas, bo ptaki mogą je zaatakować.



Cerkiew św. Archaniołów





Zachód słońca nad jeziorem Ochrydzkim obserwowany z klasztoru



ALBANIA

Andrzej Stasiuk, wielki miłośnik Albanii, uważa, że kraj ten jest podświadomością Europy, że każdy powinien tu przyjechać, jeśli chce poznać ten kontynent w całości. Jest w tym wiele prawdy, ponieważ kraj ten jest inny niż pozostałe, choć niestety z roku na rok się zmienia i zaczyna coraz bardziej upodabniać do reszty. Dwie rzeczy pozostają tu charakterystyczne, a mianowicie bunkry, których w całym kraju jest podobno aż 600 tys. i stare czarne Mercedesy, których po albańskich drogach jeździe całkiem dużo.



DURRES

Jest to miasto portowe, drugie co do wielkości w Albanii. Nie ma tu w sumie niczego szczególnego, jednak warto pospacerować po ulicach i przyjrzeć się codziennemu życiu Albańczyków. Poza dziwnym językiem, należy pamiętać, że to muzułmanie, a bardzo silnym patriarchacie, więc w barach, czy restauracjach przeważają mężczyźni a kobiety widuje się tutaj raczej rzadko. Kuchnia albańska jest zbliżona do tureckiej, dominuje gyros, mają dobre piwo i kawę.


Czy ta alejka przypomina Wam Albanię, albo co lepsze kojarzy Wam się z Trzecim Światem? Myślę, że wręcz przeciwnie, tak właśnie jest w Albanii, kraj się zmienia, staje coraz bardziej otwarty na przybyszów z zewnątrz. Zostawiliśmy samochód w centrum miasta na parę godzin i po powrocie czekał na nas grzecznie:)



Mają pyszne lody, które w całych Bałkanach są bardzo tanie, więc objedliśmy się ich jak nigdy.


STAROŻYTNA TWIERDZA ROZAFA W OKOLICY SZKODRY

Twierdza jak twierdza, Anna powiedziała, że w Czechach mają takich dziesiątki. Jest jednak na wzgórzu, z którego rozpościera się ładna panorama na okolicę, można zorganizować konkurs na to, kto dostrzeże pierwszy bunkier w okolicy, a potem kolejny, itd.


Jeszcze dwa lata temu tym mostem Bartek przejeżdżał samochodem, teraz jest on dostępny tylko dla ruchu pieszego i ewentualnie motorowego. Obok jest wybudowany nowy, wielki most, po którym jeżdżą samochody.


CZARNOGÓRA

STARY BAR

Stary Bar to pozostałości miasta, które swoje początki datuje jeszcze daleko przed Chrystusem. Dziś jednak pozostałości, które możemy oglądać pochodzą w głównej mierze z XVI i XVII w. Jest to osada dość dobrze zachowana i pokaźnych rozmiarów. Ja zwiedzałem ją samemu, bo Bartek już tu był wcześniej a dziewczyny przestraszyły się panującego upału. Na szybko udało mi się obejść ruiny w niecałą godzinę, ale myślę, że rozsądnie jest przeznaczyć na to nieco więcej czasu. Miasto położone jest bowiem bardzo malowniczo, więc jest kilka miejsc, gdzie można przysiąść i kontemplować widoki. Jeżeli ktoś ma w ogóle więcej czasu, to może wejść na pobliską górę, z której roztacza się widok z jednej strony na Adriatyk a z drugiej na Jezioro Szkoderskie. Jednak ta wycieczka wymaga już całego dnia wolnego.


Fragment wodnego akweduktu, którym dostarczana była woda do miasta.





Najlepiej zachowana jest wieża zegarowa.


Pod powierzchnią znajdują się ogromne zbiorniki służące do magazynowania wody.


MIROVICA

W Okolicy Baru rośnie 130 tys. drzew oliwnych, z których wiele ma ponad tysiąc lat. Jednak w miejscowości Mirovica rośnie królowa wszystkich oliwek, drzewo, którego wiek szacuje się na ponad 2000 lat. Pamięta zatem czasy Klaudiusza i Nerona. Jest prawdopodobnie najstarszym drzewem w Europie. Niestety miejscowi postanowili zrobić na niej biznes i kasują bilety wstępu, ale równie dobre zdjęcia można trzasnąć zza niewysokiego ogrodzenia.



WYSPA ŚW. STEFANA

Jest to jedno z najbardziej malowniczych miejsc na całych Bałkanach o ile nie najbardziej malownicze. Dziś niestety wstęp na wyspę, a właściwie półwysep, ponieważ wyspa jest połączona z lądem wąską mierzeją, jest niemal całkowicie zabroniony. Wejść na nią mogą tylko i wyłącznie goście hotelowi, ponieważ na wyspie prowadzony jest eksluzywny hotel. Najtańszy pokój dwuosobowy kosztuje jedyne 750 euro od osoby, eksluzywny apartament równe 3000 euro/osoby za dobę. Nic tylko wybrać się tam z ukochaną osobą na weekend - gorąco polecam:)


BUDVA

Aż dziw bierze, że wcześniej nawet nie słyszałem o tym mieście. Budva to nie tylko architektoniczna perła Czarnogóry, ale przede wszystkim największe w kraju centrum rekreacyjno-wypoczynkowe. Przyjeżdżają tutaj ludzie z całego świata, szczególnie upodobali sobie to miejsce Rosjanie. Wieczorem uliczki zapełniają się pięknymi dziewczynami, które wychodzą niczym na polowanie w poszukiwaniu bogatego sponsora, który być może zdecyduje się wyłożyć forsę na nieco dłużej niż tylko jeden wieczór, choć ten jeden wieczór też dla nich nie wydaje się być złą opcją.


Wystarczy wejść do zabytkowej części miasta, aby poczuć się jak w najpiękniejszej części Wenecji, mnóstwo klimatycznych restauracji, czy kawiarni zachęca swoim urokiem do zatrzymania się w nich choć na chwilę.



W porcie można spotkać najbardziej wypasione jachty i łodzie motorowe, jakie tylko człowiek może sobie wyobrazić. 


To jest tylko ponton, a ma trzy silniki po 350 koni mechanicznych każdy, to chyba frunie po morzu a nie płynie. Jednostki tej wielkości o większej mocy nigdy wcześniej nie widziałem.


Dyskoteki zapełniają się ludźmi, zabawa jest na całego. Wszyscy są dobrze ubrani, z pełnymi brzuchami, portfelami i roześmianymi twarzami do ucha do ucha. 


KOTOR

Jest to miasto porównywalne do Dubrownika i poza nim, raczej nie ma sobie równych.


Kotor jest jednym z najlepiej zachowanych średniowiecznych miast w południowo-wschodniej Europie, pełen zabytkowych budowli. Stare miasto otoczone jest średniowiecznymi murami miejskimi, które łączą się z twierdzą św. Jana na Samotnym Wzgórzu o wysokości 260 m n.p.m. Długość murów wynosi 4,5 km, wysokość – 20 m, a szerokość 15 m, co powoduje, że są widoczne z daleka.





Charakterystyczną średniowieczną urbanistykę stanowią wąskie, kręte uliczki i nieregularne place, wspaniałe świątynie i budynki w stylach romańskim, gotyckim, renesansowym i barokowym.







Zadanie dla bystrzaków, która z dziewczyn na obrazku to Gosia, córka Bartka?





Trafiliśmy na targ w Kotorze. Produkty tam sprzedawane nie są tanie, ale Ci ludzie wiedzą co sprzedają i dobrze znają swój towar. Mają produkty z najwyższej półki, warto czegoś takiego chociaż posmakować. Znajdziecie tam sery, które dojrzewają w pszenicy ponad rok, zanim trafią do Klienta, są sery z orzechami, czy migdałami, owcze, jak i z mleka krowiego, znajdziemy tam również wybornej jakości szynkę, która może leżeć miesiąc i nic się z nią nie stanie, ale smakuje tak, że nie wyobrażam sobie sytuacji w której by tyle u mnie leżała. Są również świetne miody i nalewki, jest gruszkowa rakija, naprawdę smaczna, jedna ze smaczniejszych jakie piłem. Jest też olej, z którego Czarnogóra słynie, ale tego wszystkiego trzeba po prostu spróbować, nie da się tego opisać.





Wracamy znowu do Budvy, w której wieczorem są takie imprezy, że nie można sobie ich odpuścić, zwłaszcza, że mamy szczęście gościć w tym mieście w weekend. 



Loża Vipowska



Plażowaliśmy na Jaz, czyli najpiękniejszej okolicznej plaży, których jak ktoś policzył jest dokładnie siedemnaście.






Wreszcie nadszedł czas pożegnania z piękną Czarnogórą i wspaniałej Zatoki Kotorskiej, do której na pewno jeszcze wrócę, myślę, że już całkiem niedługo!


Żeby nie gnać na złamanie karku wokół całej zatoki, wybraliśmy przeprawę promową.



CHORWACJA

DUBROWNIK

Jest to perła Bałkanów a pewnie i całej Europy. Miasto powstało już w VII wieku, choć jego mury obronne datuje się na wiek XIII, a rozbudowywane były aż do końca wieku XVII. Starówka Dubrownika jest ogromna i zniewalająca. Atmosferę mogą burzyć dzikie hordy turystów, które się przez nią przewalają każdego dnia. Niemniej jednak wystarczy wejść nieco wyżej, aby znaleźć przyjemny kąt dla siebie, już bez takich dzikich tłumów, jak na głównych zabytkowych arteriach miasta.




Napisać o Durbowniku, że jest piękny to z pewnością mało, ale cokolwiek by nie napisać więcej to też na pewno nie będzie wystarczająco. To po prostu jedno z tych miejsc, do których obowiązkowo trzeba przyjechać i na własne oczy je zobaczyć. Odstraszają ceny, ponieważ Chorwaci już dawno nauczyli się jak doić turystów, więc doją ich bezlitośnie na każdym kroku, czy to pobierając wysoką opłatę za miejsca parkingowe, czy nakładając horrendalną opłatę na tych, którzy chcą wspiąć się na mury miejsce, czy to handlując bardzo drogą wodą. Gdzie byśmy się nie odwrócili to jest drogo, ale turystów nie brakuje, wręcz wydaje się że jest ich tam zbyt dużo, a zatem może powinno być jeszcze drożej?








Z jednej strony aż trudno uwierzyć, że ludzie tu mieszkają, bo jest tak pięknie. Z drugiej jest tak gwarna, że też trudno uwierzyć, że można na codzień dawać sobie z tym radę. Pewnie do wszystkiego jednak można przywyknąć, zwłaszcza że podstawowym przemysłem w Dubrowniku, a nawet w całej Dalmacji jest właśnie turystyka. 




W Chorwacji droga biegnąca zaraz przy wybrzeżu jest wspaniała pod względem widokowym, jednak nie da się nią jechać zbyt szybko, z uwagi na duże natężenie ruchu. Ma jednak tę zaletę, że niemal w każdej chwili można z niej zjechać i rozkoszować się ciepłym morzem, z czego korzystaliśmy tak często jak tylko mogliśmy. Tutaj kąpiemy się w znalezionej przypadkiem zatoce, co ciekawe, domy tam stojące mogą się cieszyć dostępem do prywatnego, ciepłego, ogromnego basenu w postaci morza Adriatyckiego. Niektórzy mogą z balkonów prowadzić rozmowę z tymi którzy akurat pływają sobie w morzu, coś wspaniałego.



PLITWICKIE JEZIORA

Ten Park Narodowy jest z pewnością największą atrakcją przyrodniczą Chorwacji. Na terenie parku znajduje się 16 jezior, które położone są na różnych wysokościach. Dzieli się je na 12 górnych i cztery dolne. Połączone są licznymi wodospadami, których w sumie doliczono się aż 90. Na terenie parku znajdują się również jaskinie, które są udostępnione dla ruchu turystycznego. Dziś jeziora są tak popularne, że w ciągu dnia może je nawet odwiedzić kilka tysięcy osób. Bilet wstępu kosztuje 18 euro, jednak spokojnie można zagrać Chorwatom na nosie i w ogóle go nie kupować. Jeśli nie chce się korzystać z autobusu i płynąć statkiem po jednym jeziorze (bez czego bez większego trudu można się obejść) to wystarczy wejść od ulicy, powyżej wejścia pierwszego wprost na ścieżkę parku, żeby nie ponosić żadnej opłaty wejściowej. My bilety kupiliśmy, jednak Chorwaci byli tak nieprzyjemni i odstraszający swoim zachowanie, iż przyrzekłem sobie, że jeżeli jeszcze kiedyś tu wrócę to dla samej zasady nie kupie już tego biletu.

Najwyższy wodospad Jezior Plitwickich to Wielki Wodospad (Vieliki Slap), ma 78 m wysokości.




Woda w jeziorach jest krystalicznie czysta, dlatego można oglądać ryby pływające jak w wielkim akwarium, lub leżące kilkanaście metrów po wodą zwalone drzewa.



Należy jednak trzymać się wyznaczonej trasy, ponieważ istnieje wariant wyjścia w góry poza jeziora, na zachód od ich linii brzegowej prowadzi szlak do punktów 1, 2 i 3. Jednak do tego trzeba już dysponować całym dniem i zapasem wody, bo czas wędrówki może przekroczyć nawet osiem godzin. Jeżeli chcemy przejść krótszą wersję tego szlaku, to musimy być przygotowani na trzygodzinną wędrówkę z punktu St4 do 3 z pominięciem dwójki. Jest to dość istotna informacja, ponieważ wcześniej nikt nas nie poinformował o tym wariancie i niepotrzebnie dość głęboko weszliśmy w ten szlak, na szczęście spotkaliśmy człowieka idącego z naprzeciwka (pracownika parku), który wręczył nam odpowiednią mapę i wyjaśnił o co chodzi.







To drzewo leży naprawdę głęboko pod wodą.


To nie fotomontaż, ale prawdziwa fotka.


Co dość dziwne w jeziorach wcale nie żyje bardzo dużo gatunków ryb, może właśnie dlatego, że woda jest tak czysta i tak bardzo przejrzysta.





Z Plitwickich Jezior pognaliśmy z powrotem do Polski. Na tym zakończył się nasz "BAŁKAŃSKI PRZESTRZAŁ". Nazwa ta powstała nie tylko z uwagi na szybkość i intensywność naszej podróży, ale również historię odwiedzanych krajów.

Tę podróż odbyliśmy w dokładnie takim stylu jaki sobie zamarzyłem. Dość dokładnie opisałem przebytą przez nas trasę, ponieważ chciałem zachęcić wszystkich do jej powtórzenia, być może w zmienionej i dostosowanej do indywidualnych potrzeb wersji.

Mam jednak nadzieję, że udało mi się pokazać to, jak wiele można zobaczyć w tak krótkim czasie (11 dni ze startu w Polanicy Zdrój i powrotu do tego miejsca) i jak ciekawym zakątkiem świata są Bałkany, jak dużo mają do zaoferowania i że są warte tego, żeby je odwiedzać.

Dzięki Bartek za kapitalną podróż!

TZ