piątek, 11 listopada 2011

Trekking do Indian Qeros - Relacja z wyprawy.


Zadziwiające, że na najciekawszy tegoroczny program zgłosiło się najmniej osób. Sam nie wiem co było tego przyczyną, czy ludzie przestraszyli się wymogów kondycyjnych, czy po prostu Qeros są tak mało znani, że ta nazwa nie przyciągnęła czyjejkolwiek uwagi. W każdym razie tego programu nie byliśmy w stanie odpuścić i pomimo małego zainteresowania zrealizowaliśmy go w 100%. Dotarcie do dziko żyjących wysoko w górach potomków Inków nie było łatwe, szczególnie, że nie są to ludzie przyjaźnie nastawieni do obcych.

Najważniejsze, że udało się pokonać wszelkie przeciwności losu, namówić miejscowego przewodnika na podjęcie wyzwania i wyruszenie w drogę.

Zaczęło się standardowo jak na każdej naszej wyprawie w Peru, od zwiedzania najważniejszych zabytków Limy. 


Potem przyszedł czas na przejazd do Ica i szaleństwo na wydmach, najpierw na specjalnych pojazdach Buggy, a potem na deskach snowboardowych, a w tym przypadku sendboardowych:)



Kolejnym naszym przystankiem było Nazca, skąd udaliśmy się do miasta wiecznej wiosny, czyli Arequipy.



Peru jest światową stolicą ziemniaka, ponoć jest ich tutaj aż 2500 odmian.


Pomimo tego, że ostatni Indianin Uro zmarł w latach pięćdziesiątych ubiegłego stulecia, to wyspy Uros po dziś dzień przyciągają przybyszów swoją oryginalnością.


Na wyspie Taquila, na jeziorze Titicaca kobiety tkają a mężczyźni robią na drutach.


Wreszcie przybyliśmy do Cuzco, czyli Pępka Świata, jak nazywają go Indianie. Tutaj imperium Inków miało swój początek i właściwie tutaj miało też swój koniec.



Baby w Peru handlują prawie wszędzie.


Wycieczka konna w okolicach twierdzy Sacsahuaman.


Wreszcie początek najważniejszej części wyprawy, czyli trekkingu do żyjących bardzo wysoko w górach Indian Qeros, plemienia o którym do dziś dnia wiadomo bardzo niewiele. Dojeżdżamy do miejscowości, z której zaczyna się właściwa akcja, na wózku są nasze bagaże, jedzenie, namioty i cały ekwipunek na sześć dni akcji górskiej.


Pierwszy napotkany Qero na przełęczy oddzielającej pseudocywilizację (tu się kończy droga) od prawdziwego interioru.


Pierwsza wioska na naszym szlaku - Chuachua i pierwsi jej mieszkańcy. Oczywiście najbardziej z naszej wizyty ucieszyły się dzieciaki, byliśmy przygotowani na ich liczną obecność, poprzez wypełnione plecaki różnymi cuksami, lizakami i ciastkami.




Dzieciaki były tak zadowolone z naszego przybycia, że w ramach rewanżu chciały nam podarować koguta.


A największą radość sprawiało im oglądanie własnych zdjęć na wyświetlaczu aparatu.


Wreszcie zostaliśmy zaproszeni do miejscowej chaty na pierwszy posiłek na terytorium Qeros. Gdybym powiedział, że miejscowi żyją skromnie, to byłoby znacznie za mało. Ta wioska położona jest na wysokości przekraczającej 4000 m npm, zimno tam jest przeraźliwie, chaty zbudowane są z kamienia, przykryte strzechą z suszonej trawy. Domy te nie mają nawet kominów, w środku nieprzyzwyczajony białas dusi się dymem, oczy mu łzawią, atmosfera wydaje się być nie do wytrzymania. A jednak miejscowi żyją tak od setek lat, dym wydostaje się przez strzechę, rano jak się wyjdzie z chaty jest przepiękny widok, bo nad wszystkimi domami w wiosce unosi się dym, dachy zdają się parować. Nie dzieje się tak cały czas, ponieważ na takiej wysokości jest bardzo ciężko o opał, więc w palenisku pali się tylko w czasie przyrządzania posiłków, ogrzewanie chaty ogniem byłoby tutaj zbyt dużą ekstrawagancją, na którą nikt nie może sobie pozwolić.


Na szczęście mieliśmy muły, bez niech nie dalibyśmy rady.


Qeros Grande, największa wioska, jednocześnie najważniejsza, reszta to wioski okoliczne zwane tutaj aneksami. Od razu widać, że to stolica państwa Qeros, najbardziej zadbana osada, wszędzie rosną dorodne krzaki ziemniaków, jest czysto i schludnie, są nawet krany z wodą przy wielu domach. Niestety w środku nie ma praktycznie żywej duszy, wszyscy jakby wymarli, jedyną oznaką życia są kręcące się psy. Wtedy czuliśmy się bardzo dziwnie, potem spotkaliśmy jednego faceta, który był do nas tak nieprzyjaźnie nastawiony, że bardzo się cieszyliśmy z tego, że jest sam.


Tutaj już jesteśmy w wiosce Tantania, gdzie była fiesta, to dom najważniejszego człowieka w wiosce, takiego polskiego wójta, po wejściu do środka od razu można się zorientować, że ma się doczynienia z kimś ważnym, ponieważ to jedyna chałupa, która ma łóżko w środku. Normalnie miejscowi śpią na skórach lam położonych bezpośrednio na ziemi.


Generalnie Qeros unikają kontaktów ze światem zewnętrznym, nie życzą sobie przyjezdnych w obrębie swoich obejść, może właśnie dzięki temu przetrwali do dziś, żyjąc praktycznie tak samo jak ich przodkowie setki lat temu. Czasem jednak udawało się spotkać przyjaznych ludzi, którzy wydawali się nie mieć nic przeciwko naszej obecności.


Pomimo dużej wysokości i przeraźliwego zimna, miejscowi chodzą na bosaka, albo w bardzo prymitywnie skleconych sandałach.


Kiedyś ktoś im pobudował szkołę, jednak nie ma chętnych nauczycieli do pracy w takim interiorze, poza tym Qeros nie chcą wysyłać swoich dzieci do szkoły uznając, że jest to im do niczego nie potrzebne, więc szkoły świecą pustkami. Czasem ich budynki są wykorzystywane do zorganizowania imprezy, czy jakiejś narady.


Spotkało nas niemałe wyróżnienie, ponieważ jedna z kobiet wybrała Kasię na matkę chrzestną swojego dziecka. Tutaj uroczystość chrztu jest poprzedzana uroczystością postrzyżyn, w której mieliśmy okazję uczestniczyć jako honorowi goście, Kasia w roli matki chrzestnej a ja ojca chrzestnego.


Uroczystość postrzyżyn była poprzedzona meczem piłki nożnej, w którym niestety nie mogłem brać udziału, ponieważ grały tylko kobiety.


Po przebraniu się w tradycyjne stroje wyszliśmy w góry aby wypasać lamy, alpaki, uprawiać ziemię i wykonywać wszystkie niezbędne czynności do przetrwania w tym trudnym środowisku. Wszystko to oczywiście miało symboliczny i uroczysty charakter.


Wreszcie doszło do właściwej ceremonii postrzyżyn, w trakcie której trzeba było uciąć kosmyk włosów bohaterce uroczystości. Byli zaproszeni goście, była stuletnia babcia, było pieczone mięso alpaki i oczywiście ja tam byłem, wino piłem, po brodzie mi kapało a w gębie nic nie zostało!



Wszystko co dobre kiedyś się kończy, tzn. to niedobre też się kiedyś kończy (wszyscy pesymiści głowa do góry), trekking był jednak bardzo udany, więc wracać do cywilizacji było niełatwo. Zwłaszcza, że przed nami była wycieczka do peruwiańskiego cyrku, jakim jest Aquas Calientes. Dziewczyny poszły na zwiedzanie Machu Picchu, a ja udałem się na grzanie tyłka do miejscowych gorących źródeł.


Machu Pichcu w pełnej krasie.



W powrotnej drodze z Aquas Calientes spotkaliśmy sympatycznych Hiszpanów i przesympatycznego Rosjanina Kostię, który od roku i szęściu miesięcy podróżuje dookoła świata. Kostia postanowił, że jego podróż będzie trwała 777 dni, że wróci z niej do domu dokładnie w dniu swoich 31 urodzin i że w trakcie tej podróży pozna swoją żonę. To tylko podstawowe założenia, a tak naprawdę to bardzo ciekawy facet, z którego poznania niezmiernie się cieszę. Kostia mieszka na Syberii, swoją podróż kończy w przyszłym roku, więc nie wykluczone, że wpadnę do niego na urodzinową imprezę.


Kostia to ten facet w śmiesznym kapeluszu po lewej stronie zdjęcia, przyszywa do niego różne rzeczy związane z trasą jego podróży, już jest na nim kilkadziesiąt souvenirów.Poniżej krótki filmik o jego podróży.

Znaleźliśmy jeszcze czas na odwiedzenie mamy Jurija, naszego legendarnego przewodnika, gdzie zjedliśmy obiad ze świnką morską w roli głównej, czyli kultowym peruwiańskim daniem.


Poza tym mieliśmy okazję uczestniczyć w oryginalnej ceremonii składania darów dla Pachamamy.


I tak nasza podróż powoli dobiegła końca, powoli bo jeszcze było byczenie się w Limie, gorąca czekolada w Miraflores, morze piwa w przyjemnym lokalu przy Plaza de Armas i oczywiście dużo dużo więcej, o czym nie chce, bądź nie mogę pisać.

Obszerną relację filmowo-fotograficzną z wyprawy do Qeros przygotujemy wkrótce, będzie ją można obejrzeć przede wszystkim na kolejnych Darienaliach, być może na Kolosach i innych festiwalach podróżniczych.Jeżeli ktoś ma ochotę nas do siebie zaprosić z prelekcją o wyprawie, to zachęcam do nawiązania kontaktu

Pozdrawiam serdecznie,

KPD Tomasz Zakrzewski

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz