sobota, 19 marca 2011

Wyprawa „Na Szlaku Przygody”

Nasz ekipa na tle wodospadów Iguazu

Właśnie zakończyła się pierwsza w tym roku wyprawa, nie bez kozery nazwana Na Szlaku Przygody. Przygoda bowiem rozpoczęła się w Buenos Aires, mieście tanga, niezliczonych kafejek oraz dwustu pięćdziesięciu teatrów. Buenos zaskoczyło nas piękną pogodą. Z Polski wyjeżdżaliśmy w tęgim mrozie, a w Buenos trafiliśmy na środek lata. Kilka lat wcześniej przyjechałem do tego miasta w środku tutejszej zimy i muszę przyznać, że w zależności od pory roku, miasto przybiera zupełnie inne oblicza. W zimie wygląda szaro i ponuro, za to w lecie, w ogóle nie zasypia, jest kolorowe, pełne smaków, zapachów, pewnej nutki tajemniczości w uśmiechach Argentynek. Do Buenos należy przyjeżdżać tylko latem.

Potem przyszła kolej na Urugwaj, ze swoim bardzo klimatycznym miasteczkiem Colonia de Sacramento i stolicą Montevideo. Na tym etapie wiedzieliśmy już, że grupa jest bardzo dobrze dobrana i wszyscy będą ze sobą świetnie współegzystować. Urugwaj przyjął nas bardzo gościnnie, choć nieco ozięble. Pogoda zrobiła się lekko deszczowa, ludzie bardziej zamknięci w sobie i niedostępni niż w Argentynie, a Montevideo lata swojej świetności ma już dawno za sobą. Charakterystycznym znakiem łączącym te dwa kraje są ludzie na ulicach przemieszczający się z termosem pod pachą i naczynkiem do picia mate w ręku. Zrozumieliśmy od razu, że picie mate w tych krajach to już nawet nie tradycja, to po prostu sposób na życie. 

Z radością wróciliśmy do Argentyny, która obdarzyła nas wspaniałą atmosferą, kuchnią i kulturą. Argentyna słynie z pysznego jedzenie, a przede wszystkim steków, które są po prostu genialne. Dopiero później miało się okazać, że Brazylia pod tym względem na pewno jej nie ustępuje, a może ją nawet przewyższa. Najpierw wylądowaliśmy w Apostoles, które jest całkowicie polską mieściną. Miasto to założyli Polacy na początku ubiegłego wieku. Dziś już prawie nikt nie mówi tam po Polsku, ale w okolicy znajduje się bardzo ciekawe muzeum Jana Szychowskiego, który wraz ze swoją rodziną zrobił prawdziwą furorę w regionie i odniósł niebywały sukces. Jako człowiek kompletnie niewykształcony własnoręcznie zbudował pierwszą tokarkę w Argentynie. Potem przyszedł czas na śmielsze poczynania. Własnymi siłami zaprojektował i skonstruował wszystkie urządzenia do swojej fabryki produkującej Yerba Mate, bez której żaden Argentyńczyk żyć nie może. Fabryka ta funkcjonuje do dziś i jest jedną z największych w całym kraju. Rodzina Szychowskich cieszy się ogromnym prestiżem wśród Argentyńczyków zamieszkujących nie tylko prowincję Misiones ale cały kraj.

Bardzo pozytywnie zaskoczył nas Paragwaj. Okazało się, że przypadkiem trafiliśmy na największy karnawał w kraju, który odbywał się w przygranicznej miejscowości Encarnacion. Impreza jest bardziej kameralna niż ta w Rio de Janeiro, ale pod wieloma względami w niczym jej nie ustępuje. Paragwaj jest bardzo dzikim krajem, który różni się od tego, co możemy zobaczyć w sąsiedniej Argentynie, czy Brazylii. W Guaranbare odwiedziliśmy polskich misjonarzy, franciszkanów, którzy od ponad dziesięciu lat ciężko tam pracują, a efekty ich pracy widać prawie na każdym kroku. Odwiedziliśmy prowadzoną przez nich szkołę, do której uczęszcza 1300 dzieci. Dzieciaki na widok brata Grzegorza z rozłożonymi rękami rzuciły mu się na szyję. Od razu pomyślałem, że ten facet nie marnuje swojego czasu, bo właśnie dla takich chwil warto żyć.

Z Asuncion udaliśmy się do Ciudad del Este, miasta leżącego na styku trzech granic, gdzie podobno można kupić najtańszą elektronikę na świecie. Elektronika może faktycznie jest tania, ale jej jakoś pozostawia wiele do życzenia. Połaszczyłem się na pendriva, który w rzeczywistości okazał się być pendrivem tylko z nazwy. Zalecam zatem wiele rozsądku w podejmowanych decyzjach zakupowych, wszystkim, którzy to miejsce zamierzają odwiedzić.

Tama Itaipu rzeczywiście jest ogromna i aż trudno sobie wyobrazić, że człowiek mógł zbudować jeszcze większą gdzieś na drugim końcu planety.

Największą jednak atrakcją tej wyprawy były Wodospady Iguazu. Chyba nikt z nas się na nich nie zawiódł. Choć dziś są już tak popularne, że tylko po brazylijskiej stronie ogląda je rocznie przeszło milion ludzi, to i tak robią piorunujące wrażenie. Trafiliśmy w idealną pogodę, bo nie dość tego, że był słoneczny dzień, to jeszcze było bardzo dużo wody. Jak się widzi i w dodatku słyszy taką masę wody przewalającą się w każdej sekundzie przez skały, to bardzo trudno uwierzyć w to, że w historii były takie momenty, że wodospady wyschły do tego stopnia, że nie spłynęła nimi nawet kropla. Spędziliśmy przy nich dwa dni, mieliśmy szanse porównania brazylijskiej strony z argentyńską. Z pewnością obydwie są warte uwagi i każda ma do zaoferowania zupełnie co innego. Jednak moim zdaniem, argentyńska część wodospadów jest ładniejsza i gdybym miał jeszcze raz okazję tam kiedyś pojechać, a mógłbym zobaczyć tylko jedną z nich, to wybrałbym właśnie argentyńską.

Naszą przygodę zakończyliśmy w najlepszym możliwym stylu, bo na karnawale w Rio de Janeiro. Samo miasto robi już spore wrażenie, głównie ze względu na przepiękne położenie. Dwie główne plaże – Ipanema i Copacabana przepięknymi łukami wcinają się w kontynent, który tutaj nie jest płaski, ale oblepiony ze wszystkich stron wzgórzami. Na tych wzgórzach mieszczą się favele, dzielnice nędzy, w których przemoc jest na porządku dziennym a perspektywy dla młodych ludzie nie ma praktycznie żadnej. Przy tym tempie rozwoju brazylijskiej gospodarki, sytuacja w favelach powoli zaczyna się zmieniać. Kartele kontrolujące poszczególne dzielnice zostają wypierane przez policję coraz bardziej w głąb miasta. Jest coraz mniej przemocy i coraz mniej handlu narkotykami, ale do stanu idealnego jeszcze bardzo daleka droga.

Karnawał w Rio przywitał nas dziesiątkami tysięcy roztańczonych i rozbawionych ludzi z całego świata. Zabawa tutaj praktycznie się nie kończy. Miasto do środy popielcowej pogrążone jest w nieskończonym chaosie bezustannej samby. To co się dzieje na Sambodromie to tylko znikomy promil tego, jak naprawdę wygląda karnawał w Rio. Całe miasto bawi się na zorganizowanych w różnych jego częściach, paradach. Są to tzw. Blocos, w których udział może wziąć każdy. Tysiące roześmianych, rozbawionych i oczywiście roztańczonych ludzi maszeruje ulicami miasta. Większość jest oryginalnie przebrana, wszyscy piją alkohol i nie myślą o niczym innym, jak tylko o zabawie i przyjemnym spędzeniu czasu. 

Niestety przyszedł czas na zakończenie karnawału a niedługo po nim na nasz wyjazd z Rio, które na zawsze pozostanie w naszej pamięci. Niektórzy wracają do domów, inni zostają na ekspedycję do dzikich bagien Pantanalu. Wszyscy jesteśmy szczęśliwi, że mogliśmy wspólnie przeżyć kawał pięknej przygody, odwiedzić tyle niesamowitych miejsc i poznać wielu wspaniałych ludzi. 

Być może w przyszłym roku zorganizujemy podobny program, ale na myślenie o tym jeszcze przecież jest czas.

Więcej zdjęć z wyprawy można obejrzeć w zakładce naszego klubu na facebooku:
http://www.facebook.com/album.php?id=108779815814247&aid=65340 

TZ

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz